środa, 23 listopada 2011

BLOG ZAWIESZONY.

                 Moi Mili!


                Niniejszym zawieszam funkcjonowanie bloga na czas nieokreślony. Nie będę ukrywać, że ma na to wpływ wiele czynników, z których jedne są bardziej istotne, z inne mniej. Wszystkie dotychczas zamieszczone na blogu (zarówno na Onecie, jak i tutaj) posty pozostają póki co do Waszej dyspozycji. 


                Wszystkich miłośników literatury zapraszam tymczasem na mojego drugiego bloga.



Pozdrawiam ciepło,

Agnieszka

piątek, 18 listopada 2011

Natalia Rogińska - Gruba




Ilość stron: 256
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka

Ocena (1-10): 4 – może być









          Nie czytałam jeszcze książki, która opowiadałaby o grubasce (pomijając moją, na której skończenie permanentnie brak mi czasu i chęci) i o tym, jak jej się żyje. Z tego też powodu, gdy w jednej z gdańskich bibliotek mignęła mi na półce różowa okładka Grubej, wypożyczyłam ją z ciekawością, chcąc przekonać się, co też jej autorka wymyśliła.

        Zaczyna się całkiem przyzwoicie. Główną bohaterką książki jest Magda, zajmująca się grafiką komputerową. To naprawdę gruba, dwudziestoośmioletnia baba, która pracowniczym biurku ukrywa kilogramy słodkości, podjadane przez nią w czasie pracy. Dziewczyna mieszka z niezwykle toksyczną matką, używającą sobie na córce w najlepsze, racząc ją mniej lub bardziej wyszukanymi epitetami. Szybko przekonujemy się, że Magdzie nie jest łatwo wytrzymywać pod jednym dachem z tą wredną, uzależnioną od ćwiczeń i programów publicystycznych kobietą, dlatego też z utęsknieniem wyczekuje na odebranie wymarzonych kluczy od dawno już kupionego mieszkania. Dużo czasu spędza u swojej ukochanej babci, z którą wspólnie obżerają się słodkimi przysmakami (brzmi znajomo...). Babcia Magdy jest jedyną osobą, która uważa, że jej wnuczka wygląda zdrowo, ale nie grubo. Prawdą jest jednak, że nasza bohaterka dawno przekroczyła sto dwudziesty kilogram i wciąż tyje w najlepsze, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Dopiero gdy staje na wadze w gabinecie lekarskim, coś do niej trafia...

      Świetnie. Magda jest najgłupszą bohaterką książki, jaką ostatnio poznałam (gorszą nawet od Wiktorii z Ja, diablica). Nie wiem, czy autorka była kiedykolwiek gruba (dam sobie rękę uciąć, że nie, i chyba trochę za mało czasu spędziła na śledzeniu w Sieci wypowiedzi osób otyłych), bo jej pojęcie o tym, jak zachowują się grube kobiety, co czują i jak odbierają otoczenie, ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Bohaterka książki jest nadzwyczaj tolerancyjna dla swojej otyłości. Opis tego, jak zjadła (mam ochotę użyć słodkiego wulgaryzmu, który dosadniej opisałby to, co mam na myśli) w pracy cały tort, który dostała od szefa na urodziny, sprawił, że miałam ochotę zwrócić obiad. Ktoś w pracy raczy ją nie do końca przyjemnym zdaniem? Okej, Magda słucha i dalej w najlepsze przeżuwa kolejnego tego dnia batona. Wierzcie, lub nie – to chyba najbardziej żenująca, głupia i irytująca bohaterka, z jaką kiedykolwiek miałam styczność. Sookie Stackhouse to przy niej ideał. Być może oceniam ją tak surowo, ponieważ doskonale znam problem, o którym pisze autorka (w przeciwieństwie do niej samej). Książka miała chyba być zabawna (oj tak, momentami jest, ale tylko za sprawą debilnej bohaterki), lekka (jak piórko...) i szybka w czytaniu (to zdecydowanie, chciałam ją jak najszybciej skończyć i o niej zapomnieć). To prawdopodobnie najsłabsza powieść, jaką czytałam w ciągu ostatnich kilku miesięcy i skłamałabym twierdząc, że ją polecam.

         Albo nie. Jednak polecam. Jeśli macie ochotę podnieść sobie ciśnienie, przeczytanie tej książki będzie lepsze, niż wypicie pięciu filiżanek kawy.

niedziela, 6 listopada 2011

Poskromienie leniuszka

            Na początku najmocniej przepraszam za moją niską aktywność na blogu. Bardzo dużo czytam i piszę, lecz żadna z tych rzeczy nie ma najmniejszego związku z odchudzaniem, czy jedzeniem. Chociaż może i ma, bo powoli zakopuję się po uszy w tematyce kuchni żydowskiej, ale mniejsza o to. Nie mogę poświęcić na bloga tyle czasu, ile bym chciała i w najbliższym czasie nie ulegnie to zmianie. 

                Mając już serdecznie dosyć własnych pośladków i ud, które NAPRAWDĘ pozostawiają wiele do życzenia, postanowiłam ruszyć tyłek. Ale żeby nie dopadł mnie słomiany zapał (jak z siłownią i bieganiem) związany z koniecznością opuszczania moich czterech kątów, zaczęłam ćwiczyć w domu. Od trzech tygodni poświęcam na to mniej więcej 10-15 minut dziennie i (o Boże!) SĄ EFEKTY! Nigdy, przenigdy nie pomyślałabym, że tak krótki czas wystarczy, żeby coś w moim ciele się zmieniło! Co zaobserwowałam? 

- Moje pośladki stały się bardziej jędrne oraz odrobinę uniesione;

- Mięśnie ud, zarówno z tyłu, jak i z przodu, są znacznie twardsze;

- Uda i pupa są odrobinę smuklejsze;

                W końcu przekonałam się na własnej skórze, że nie trzeba się upocić jak świnia, a ćwiczyć można nawet podczas przygotowywania posiłków. Tak, naprawdę. Ja ćwiczę rano, gdy gotuję owsiankę. A wieczorem, podczas oglądania serialu lub w czasie trwania reklamy. Ćwiczenia nie są Bóg wie jak męczące, a naprawdę przynoszą efekty! Naprawdę wiele z Was pytało, czy ćwiczę, co ćwiczę i jak. Do tej pory zupełnie mi się nie chciało, teraz jednak (znów okazuje się, że gdy zaczyna się dziać coś fantastycznego, nabieram olbrzymiej motywacji!) owszem i jestem z tego faktu naprawdę zadowolona. Jeśli znajdę odpowiednie filmiki dotyczące ćwiczeń z kijem i gumą, które nabyliśmy kilka miesięcy temu, również je polecę. 

                Poniżej przykładowe ćwiczenia (oprócz nich robię jeszcze skręty tułowia, żeby delikatnie wyrzeźbić talię). Zajmują naprawdę niewiele czasu, więc polecam serdecznie! :))))






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...