Jestem świeżo (tzn. średnio świeżo, bo od niedzieli, kiedy tę książkę skończyłam, przeczytałam już trzy inne) po lekturze nowej książki profesora Lwa-Starowicza,
O mężczyźnie (recenzja tutaj –
KLIK). Przyszło mi więc na myśl, żeby podzielić się z Wami moimi przemyśleniami dotyczącymi bycia w związku, gdzie jeden z partnerów ma
TEN problem, który interesuje nas najmocniej. Chodzi mianowicie o nadwagę, lub otyłość. Pewien czas temu razem z Waldkiem poruszyliśmy mocno kontrowersyjny temat zaniedbywania się kobiet i mężczyzn po ślubie. Onet ów post polecił, skutkiem czego były spadające na nas gromy i lawina bzdurnych oskarżeń, choć żadne z nas nie napisało niczego, co byłoby kłamstwem.
Nie piszę o tym bez powodu – cały czas bowiem dostaję maile, w których wiele z Was skarży się na brak zrozumienia ze strony partnera, obraźliwe uwagi i uszczypliwe aluzje. Lecz niestety, choć forma tego pseudowsparcia i pseudomotywacji ze strony partnera jest absolutnie niedopuszczalna, to jednak nie bezpodstawna. Wyobraźcie sobie bowiem taką oto sytuację: poznajecie przystojnego, wysportowanego, dbającego o siebie mężczyznę. Inne kobiety spoglądają na Was z zazdrością, a Wy kroczycie dumnie u jego boku, ciesząc oko jego urodą (oraz wielu wspaniałymi cechami jego charakteru, jednak nie o tym teraz mowa). Mija rok, pięć lat, osiem, a wasz przystojny niegdyś mężczyzna powoli zamienia się w podtatusiałego, tyjącego niechluja. Gdzie się podział mój przystojny mąż? Czyżbym przestała mu się podobać? Czyżby przestało mu na mnie zależeć? Nie jest to niemożliwa, przejaskrawiona wizja. To sytuacja częsta, niemal powszechna. I dotyka równie często kobiety, jak i mężczyzn. Pozwolę sobie zacytować, co o zbliżonym problemie pisze Lew-Starowicz:
"Problem atrakcyjności fizycznej w domu jest bagatelizowany właśnie przez kobiety. Mówią: >>Jak mnie kocha, będzie mnie też kochał w brudnym podkoszulku<<. Otóż nie! (…) Naturalną koleją rzeczy jest, że w okresie tańca godowego eksponujemy swoje najmocniejsze strony i pokazujemy jak najładniejsze >>opakowanie<<. Tyle tylko, że ono nie może mieć jedynie odświętnego charakteru. Uważam, że podział na swobodne ubranie domowe (dresy i dziurawe skarpety) i elegancję na zewnątrz, uderza w dobro związku (…). Większa troska o wygląd na pokaz w porównaniu z tym, jak ona prezentuje się w domu, sprawia nieodparte wrażenie, że jej na partnerze już nie zależy. Ważniejsze jest bowiem wywieranie wrażenia na innych. Nasza atrakcyjność erotyczna wynika z umiejętności podobania się, budzenia podniecenia, i fakt, że mieszkamy razem wcale nas od tego nie zwalnia”. (s. 157-158)
Zaniedbywanie siebie i swojego ciała zdaje się być przejawem lekceważenia własnego partnera. Powolne tycie w najlepsze nie sprawi, że będziemy się mu bardziej podobać (chyba, że trafiliśmy na fetyszystę otyłości, ale to już zupełnie inna sprawa). Wzajemny szacunek polega między innymi na tym, by stale zabiegać o swoją uwagę, starać się sobie podobać i być dla siebie atrakcyjnymi. Co natomiast ma pomyśleć mężczyzna, który poślubił zgrabną, piękną dziewczynę, a dziesięć lat później jest mężem otyłej baby z tłustymi włosami i piętnastocentymetrowymi odrostami, podczas gdy sam trzyma formę (lub odwrotnie)? Czyli że co? Staramy się, dopóki obiekt naszego pożądania nie wpadnie w nasze ręce, a później hulaj dusza – piekła nie ma? Błąd. Problem w tym, by to zrozumieć i starać się naprawić. Czasami jednak trudno jest robić to bez wsparcia ze strony partnera. Pomoc najbliższej nam osoby jest nieoceniona, pozwala nam na trwanie w postanowieniu, jest mobilizująca i dodaje sił do walki.
Co jednak robić, gdy partner zamiast nam pomagać, okazuje się lubować w uszczypliwościach i „gasić” nasz zapał mówiąc, że i tak nam się nie uda? Wszystko zależy od relacji w związku. Wzajemne zrozumienie i mówienie otwarcie o swoich problemach, obawach i oczekiwaniach jest uzdrawiające i sprawia, że nawet trudne z pozoru rzeczy okazują się być mniej uciążliwymi. Problemy biorą się stąd, że zbyt mało rozmawiamy o rzeczach naprawdę istotnych. Jeśli narzekamy bez sensu na rzeczy, na które nie mamy wpływu, nasze dyskusje ograniczają się do tego, kto odwiezie dzieci do szkoły, lub że trzeba wybrać się po zakupy, taka rozmowa będzie trudna. Waldek i ja od samego początku jesteśmy dla siebie partnerami do każdej, nawet najtrudniejszej rozmowy. Wiecie już, w jaki sposób się poznaliśmy i że dzięki jego pomocy aktualnie wyglądam, jak wyglądam. Nie ma dla nas tematów zakazanych. Są przyjemniejsze i te mniej przyjemne, łatwiejsze i trudniejsze, ale nigdy od tej rozmowy nie uciekamy. Staramy się dotrzeć do sedna problemu, dzielić swoim punktem widzenia i próbować dojść do wspólnych wniosków. Gdy chwilowo przestaję zwracać uwagę na ilości spożywanego przeze mnie pożywienia, on to widzi i zwraca mi na to uwagę. Niunia, ile ty już zjadłaś tych ciastek? A ja się zawstydzam, bo zjadłam już pięć i miałam ochotę na więcej, ale jednocześnie jestem zadowolona, że jest ktoś, kto tego nie lekceważy i nie pozwala mi na zapominanie się.
- I tak nie schudniesz;
- Upasłaś/eś się jak świnia;
- Wyglądasz fatalnie;
- Mogłabyś/mógłbyś się za siebie w końcu zabrać, bo się za ciebie wstydzę;
Wypowiadanie takich zdań nie prowadzi do niczego dobrego. Można starać się mniej lub bardziej delikatnie uświadomić partnera, że oczekujemy od niego zrozumienia i wsparcia i absolutnie nie zgadzamy się na obrażanie nas w jakikolwiek sposób. Delikatne sugerowanie partnerowi, że ostatnio lekko się zaniedbuje, odniesie z pewnością lepszy efekt, niż mówienie walenie mu prosto w twarz nieprzyjemnymi zdaniami.