Odchudzanie się jest jak religia. Wyznawców diet jest na świecie tak wielu, że bez najmniejszego problemu mogliby stanowić odrębną grupę wiernych. O odchudzaniu się mówi, pisze, a i pewnie nawet śpiewa, a mimo to są wśród nas tacy, którym nie w głowie odmawianie sobie czegokolwiek. Tacy, którzy może i by w głębi serca chcieli, ale z jakiegoś powodu wcale nie kwapią się do zmiany stylu życia. Dziś będzie o nich.
Pamiętam, że gdy byłam młoda (co brzmi dość dziwacznie, gdy wychodzi z moich niemal dwudziestotrzyletnich ust) i głupia (zdecydowanie bardziej, niż obecnie), odchudzanie było czymś, co istniało gdzieś obok mnie, ale jakoś nigdy nie było mi po drodze, by się z nim zaznajomić. Coś jak paralotniarstwo – niby jest, ale nic mi do niego, więc szkoda zawracać sobie głowę. Miałam oczywiście świadomość tego, że wyglądam jak wyglądam i jeśli tak dalej pójdzie, będzie ze mną kiepsko, ale nie stanowiło to dla mnie wystarczającej motywacji do czegokolwiek mającego związek z odchudzaniem. Jednak każda rewolucja ma swoje przyczyny, zarówno pośrednie, jak i bezpośrednie. Dlatego też w moim przypadku musiały się skumulować, a czara goryczy musiała przyjąć jeszcze jedną kropelkę, by się przelać i by to wszystko, co do tej pory było gwoździami do mojej trumny, znikło.
Czy na to czekają ci, którym nie po drodze z odchudzaniem? Na kroplę, która przepełni czarę?
Przeglądając w ostatnich dniach maile, które dostałam od czytelniczek od początku istnienia bloga (a jest ich wszystkich bez mała tysiąc!), zwróciło moją uwagę to, jak wiele z nich BOI SIĘ przejścia na dietę. Domyślam się, że w dużej mierze może chodzić o to, o czym ja sama myślałam jeszcze dwa lata temu – że odchudzanie to olbrzymie wyrzeczenia i diabelska wręcz męczarnia. Po części jest to prawdopodobnie również niewiedza (np. no bo nie wiem, co powinnam jeść, a czego nie, albo słynne wiem, że nie mogę jeść po osiemnastej, nie wolno mi też żadnych węglowodanów i tłuszczu). Może to być akże obawa przed porażką wywołaną różnymi czynnikami: tęsknotą do dawnych nawyków, brakiem silnej woli czy lenistwem. Albo strach przed osiągnięciem sukcesu i natychmiastową porażką w postaci efektu jojo. Nie wspominając również o przekonaniu, że zdrowe jedzenie na pewno parzy w język... ;)
Terencjusz powiedział, że człowiekiem jest i nic co ludzkie, nie jest mu obce. Mogę powiedzieć dokładnie to samo - rozumiem te wątpliwości, choć bardzo staram się uświadomić ludziom, że są w błędzie, a większość rzeczy, których się boją, to wymyślone i głoszone przez idiotów teorie. Zastanawia mnie tylko, jak wiele spośrod osób wyrażających podobne obawy, próbuje na siłę przekonać się do myślenia o tym, że wyglądają dobrze, że są zdrowi, że grube jest piękne i kochanego ciałka nigdy za wiele. Mam za sobą wszystkie etapy: zaprzeczania, przekonania o swojej wyjątkowości ze względu na otyłość, twierdzenia, że jestem lepsza, niż szczupłe koleżanki, i tak dalej. Ale jeszcze parę tygodni przed moją rewolucją też bałam się tego samego, co wielu innych. Czas jednak pokazał, że bałam się niepotrzebnie.
Myślę, że dla wielu osób (ze mną włącznie) problemem jest konieczność zmiany przyzwyczajeń, i to na dobre. To przerażające uczucie, że swoje podejście do jedzenia trzeba będzie zmienić NA ZAWSZE. (Bo wiadomo, że tylko zmiana stylu życia utrwala poprawę w sylwetce, cykl dieta-brak diety daje efekt jo-jo.) Jak nie będę zajadać problemów, to co wtedy? Jak przestanę się objadać pod wieczór, skąd wezmę to uczucie błogiej sytości i przyjemnej senności? Co zastąpi mi przyjemność, jaką odnajduję w wielkich procjach lodów, czekolady, białego pieczywa? No i jak to będzie, jak wreszcie będę szczupła? Nie lubię zwracać na siebie uwagi, a szczuplejsze tzn. atrakcyjniejsze osoby owszem, przyciągają uwagę.
OdpowiedzUsuńTo głupie myśli, a jednak sprawiają, że ciągle uprawiam sabotaż własnych długofalowych celów (zdrowie, ładna sylwetka, osiągnięcia sportowe) - odchudzam się intensywnie przez kilka tygodni, a potem wracam do dawnych przyzwyczajeń i znów tyję :( Chciałabym tak jak ty, Limonko, przeżyć 'rewolucję' i już nie wracać do tej wersji siebie sprzed przemiany.
Nie wiem, czy atrakcyjni zwracają większą uwagę, niż otyli... Szczerze, to ja zawsze dostrzegę grubasa w tłumie i przyyglądam mu się dłużej, niż komuś naprawdę ładnemu. Zawsze wtedy myślę sobie, że na mnie również gapiono się w ten sposób. Nie jest to przyjemna świadomość.
OdpowiedzUsuńI też nie jest tak, że będąc na dobrej drodze żywienia odmawiać należy sobie wszystkiego. Cóż z tego, że zjesz pudełko lodów, skoro jako świadoma i rozsądna osoba przez następne dni zaciśniesz pasa? :)))) życzę Ci motoru do działania!
Limonko, mam tak samo, szczególnie teraz pracując w sklepie..przyglądam się. Czuję niesmak kiedy taka wielka osoba kupuje kolejną paczkę czipsów czy pączki. Pracuje w małym sklepiku na małym osiedlu, więc osoby kojarzę. Pomyśleć, że jeszcze nie dawno tak samo mogła patrzeć na mnie nie jedna Pani zza lady..
OdpowiedzUsuńJa osobiście nie boję się podjąć działań. Moją największą zgubą jest stres...pilnuję się. Teraz kiedy pracuję, mam duuuużo więcej ruchu i to, że wieczorem padam na pysk daje mi wbrew pozorom wielką satysfakcję :-) a i jem sporo mniej, bo w zasadzie nie ma kiedy..pozdrawiam :*
Ja mam wrażenie, że czasami wszystkie znaki na Niebie i Ziemi wskazują mi, że powinnam się odchudzić :D teraz np. gdy wyjrzę z okna mojej kuchni, na budynku na przeciwko są 3 bilbordy... SAŁATKI BEZ KOŃCA (reklama baru sałatkowego Pizzy Hut), SLIM COFFEE (która odchudza i pobudza) oraz WAFLE RYŻOWE KUPCA (hasła niestety nie mogę odczytać... ale widzę wafla z plastrem ogórka - zapewne ma nam to starczyć na cały dzień :))))) :D )
OdpowiedzUsuńO, a teraz się pochwalę :) jutro jedziemy na cały dzień do Koziego Grodu na basen, saunę, siłownię i jacuzzi :) czas w końcu zrealizować walentynkowy prezent... więc będziemy intensywnie się relaksować :D
Agnieszko to nie jest tak, jak zaczniesz się odchudzać musisz zrezygnować z ulubionych smakołyków :) Schudłam już 13kg jem wszystko i zdrowo. Zdrowo tzn mięso drobiowe (nigdy nie lubiłam czerwonego tzn. wieprzowe i wołowe)ale gdy mieszkałam w domku rodzinnym często były na obiad kotlety czy ryba w panierce. U mnie w domku tego nie ma, przede wszystkim dlatego, że dużo dłużej się takiego kotleta się robi. Lubię mięsko, rybkę z grilla lub prosto z teflonowej patelni. Może nie tęsknie za panierką, bo nie była moim ulubieńcem! Czasami robię moje ulubione kotleciki serowe, do których dodaje się mąkę i majonez, ale jakoś nie wzrasta mi waga od razu o 10 kg :) Tak jak już kiedyś pisałam liczę kalorię to moja żelazna zasada! Kocham owoce więc załatwiłam problem z podjadaniem, kroje sobie jabłuszka, brzoskwinki, gruszki itp i mam owocowe chipsy :) Lody jem raz w tygodniu czasami rzadziej, a w trudniejszych chwilach ratuje się truskawkowym dżemem czy batonikami zbożowymi do 100 kacl. zjem 3 i śniadanie z głowy :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę silnej woli plus motywacji :)/Eve/
Dzięki, dziewczyny, za wsparcie i dobre rady. Bardzo mnie podbudowałyście :) W sumie nie jest tak źle, od rozpoczęcia nowej pracy w marcu ubyło mi już 6 kg. Dobija mnie powolne tempo ale trudno, dam radę. Jeszcze z 6 i będzie gites! Eve, z owocami to dobry plan, jak dużo ich jem to mniej mi się chce słodkiego. M., wymarzony dzień, muszę sobie też taki zaplanować!
OdpowiedzUsuńDominika, tylko że tak dzisiaj myślałam o tych reklamach cudownych preparatów, że wcale nie działają. No bo patrzcie: mówią, że gdy się coś takiego połknie/wypije/etc., to się nie ma chęci na podjadanie. A ja twierdzę, że gówno prawda. OKEJ, może nie czuje się fizycznego głodu, ale psychiczny z pewnością, a to jest jedna z główych rzeczy, które męczą otyłych. Ja nie jadłam, bo byłam głodna, tylko z nudów, ze stresu itp., tak więc takie pieprzenie, że pomaga nie myśleć o jedzeniu, to takie srutis pierdutis. Jak było w tym Kozim całym Grodzie? :D Opowiadaaaaaj!
OdpowiedzUsuńDopiero co wróciliśmy... jestem tak (uwaga będę używać słów które nie istnieje w języku polskim, ale nie znam innych aby wyrazić to JAK BARDZO - a żeby nie było wulgarnie) wybasenowana, tak wyjaccuzowana, tak wysaunowana i wyfitensowana, że ledwo powłóczę palcami po klawiaturze... najpierw byliśmy godzinę na ćwiczeniach cardio, później prysznic, następnie seans w saunie, prysznic :D 3 godziny na basenie przeplatane wizytami w jaccuzi i na koniec jeszcze sauna... no i prysznic :D
OdpowiedzUsuńbyło prze. je. ba. nie dobrze!
a sauna jest taka seksowna :))))))))) szczególnie, że wszędzie byliśmy sami, więc można było w PEŁNI korzystać z dobrodziejstw tego hotelu ;)
Ejjjj pobudziłaś moją wyobraźnię ostatnim zdaniem :> :p
OdpowiedzUsuńChcę do sauny...
Byle nie sama ;) :D
OdpowiedzUsuńNo i znów zaczęłam marzyć o wizycie w SPA ;)
OdpowiedzUsuńA tak w temacie: Ja na razie albo nadal (nie wiem) nie umiem patrzeć na grubych ludzi z pogardą. Ani na chorobliwie grubych, ani na otyłych... Ja czuję tylko litość i nadzieję, że przyjdzie taki dzień w którym przejdą na zdrową dietę...
Jeśli tylko ma się silną wolę i się chce, to wszystko jest możliwe :)
OdpowiedzUsuńMnie zainspirował twój blog, gdy zobaczyłam twoje zdjęcia, pomyślałam, że skoro Tobie się udało to może mnie też się uda.
Pierwszy raz odwiedziłam twój blog w kwietniu, dziś jestem już 10 kilo lżejsza, dalej trwam na diecie i mam zamiar dalej gubić zbędne kilogramy. :)
Mam nadzieję, że już niedługo dojdę do wymarzonej przeze mnie figury i założę upragnioną spódniczkę (jeszcze wstydzę się chodzić w spódniczkach :D)
Uwierzcie dziewczyny w swoje siły, bo chcieć to móc :)
Pozdrawiam:)
Cieszę się, że moje grubaśne zdjęcia były dla Ciebie maleńkim bodźcem :P
OdpowiedzUsuńPaulina, czy to TY? Pewnie Ty, skoro KIM... ja bym nie polazła na SPA, bo bym nie pokazała światu żylactwa. Do sauny też nie. Ale jak już będę bogata, to sobie w mojej willi na zboczach Holiłud zrobię dżakuzi z różowymi bąbelkami i będziecie mogły mnie odwiedzać *_* :) [ale pieprzę od rana...]
To ja, to ja!!!
OdpowiedzUsuńPo SPA wchodzisz przepasana ręczniczkiem, jedynie już w samej saunie albo jacuzzi, czy pod prysznicem zdejmujesz ręcznik. A że w saunach zazwyczaj panuje półmrok = nikt nie widzi żylaków. :-) Sama mam kilka okazów... Nie pozwól żeby te małe pajączki miały wpływ na Twoje życie!
PS. Limonko sprawdź pocztę :P
Już już odpisuję.
OdpowiedzUsuńMiało być "chodzisz", a nie wchodzisz ;)
OdpowiedzUsuńA ja mysle, ze wlasnie ten natlok diet, preparatow i czego tam jeszcze do odchudzania jest rowniez wielkim problemem. Mam kolezanke, ktora pracuje w biurze, w ktorym praktycznie kazda kobieta. Wszystkie one oczywiscie stosuja przerozne diety. Pomine juz fakt, ze w tym biurze ciagle leza jakies czekoladki, bombonierki, cukierki, ciasteczka itp i tradycja jest, ze ludzie na zmiane znosza te swinstwa i wszystkie te panie podjadaja te bomby w trakcie swojej siedzacej pracy...
OdpowiedzUsuńwracajac do kolezanki. Ona w tej grupie praktycznie codziennie "wymysla" jakas nowa diete. Przyklad: jednego dnia byla na dukanie, ale juz nastepnego kolezanka z pracy przekonala ja do weight watchers, wiec zaczela liczyc punkty, pozniej tego samego dnia stwierdzila, ze jednak znow przejdzie na dukana, bo sie nawpieprzala tych lezacych niemal przed nia slodyczy, a na dukanie sie szybciej chudnie.. .
Mysle, ze gdyby nie bylo tyle tyle "mozliwosci" diet, latwiej byloby schudnac. Ja na przyklad stosuje diete strukturalna, czyli liczenie kalorii plus wybieranie zdrowych produktow, ale niemal codziennie jakas kolezanka probuje mnie przekabacic, ze "wszystko robie zle, powinnam przejsc na south beach/dukana/diete diamondow" bo tak nigdy nie schudne. Takich demotywatorow niestety jest mnostwo, a efekt taki, ze osoby mniej pewne siebie po prostu zalamuja sie i zamiast zdrowo schudnac wyrzadzaja krzywde swojemu organizmowi.