Jedną z najbardziej zadziwiających informacji, jaką przeczytałam w ostatnich dniach była ta, że wraz ze wzrostem wykształcenia maleje procent otyłości w społeczeństwie. Zaskakujące? Co najmniej, zważywszy na fakt, że można byłoby połączyć to z zarobkami i na chłopski rozum wyniki powinny być zupełnie inne.
Przejrzałam wyniki badań statystycznych Eurostatu, chcąc poznać, jak sprawa wygląda w przypadku naszego pięknego kraju, mlekiem i miodem płynącym, gdzie obywatele uśmiechają się od ucha do ucha i dziękują rządzącym za tę sielankę. Szczęka w dół, Mili moi! Dobrze, że chociaż nasi panowie trzymają się jako tako, bo kobiety pogrążają nas zupełnie.
Eurostat podzielił kobiety i mężczyzn na krzy kategorie. Tych z wykształceniem najniższym, tych z wykształceniem średnim i tych, którzy posiadają wykształcenie wyższe. AJ WAJ! Chciałoby się wpełznąć w mysią dziurę i przeczekać burzę. Boli w oczy, boli!
Polki – wykształcenie podstawowe – 24,8% otyłych
Polki – wykształcenie średnie – 15,4% otyłych
Polki – wykształcenie wyższe – 7,2% otyłych (otyłych Włoszek z wyższym wykształceniem jest 3,6%)
Polacy – wykształcenie podstawowe – 16,0% otyłych
Polacy – wykształcenie średnie – 18,1% otyłych
Polacy – wykształcenie wyższe – 15,0% otyłych
Chwila na oddech? Wdech, wydech, wdech, wydech... Już? Co się więc – do jasnej anielki – dzieje? Zinterpretujmy to najprościej, jak się da. Teoretycznie rzecz biorąc, osoby z wykształceniem wyższym kształcą się po to, by móc zarabiać więcej. Mając więcej pieniędzy, mogą pozwolić sobie na lepszej jakości jedzenie. Powszechnie myśli się i mówi, że więcej jedzenia i więcej pieniędzy oznacza większą pupę (jak ostatnio lansowane celebrytki z pewnej popularnej w branży lordziarskiej rodziny). Bo bogaty, więc jak lodówę napełni, to chodzi i żre, bo przecież co się ma zmarnować. Uboższy z kolei, czyli według stereotypów ten, który ma wykształcenie podstawowe, je byle co, zapycha się ziemniakami i kluchami wszelkiej maści (bo najtańsze, a na lepsze go nie stać), więc tyje. Tymczasem okazuje się, że niekoniecznie musi być tak, jak myślimy.
Przyczyna tego stanu rzeczy może leżeć w większej świadomości jedzenia wśród lepiej wykształconych. Ciężko jest mi w ogóle na sto procent stwierdzić, w jaki sposób wykształcenie miałoby miec wpływ na to, czy ktoś jest otyły, czy nie, ale fakty są faktami i koń jaki jest, każdy widzi, a wyniki jakie mamy, również. Zauważcie jednak, że tak dużą różnicę widać tylko, jeśli chodzi o Polki. W przypadku Polaków procentowa ilość otyłych jest w zasadzie równa, choć fakt faktem, mężczyzn z wyższym wykształceniem jest o 1% mniej niż tych, którzy mają wykształcenie podstawowe i o 3% mniej, niż tych z wykształceniem średnim.
O co więc chodzi?
PS. Gapiostwo górą! Rosnąca sterta książek do zrecenzowania (terminy!!!!), dwa wybitnie głupie kolokwia i miliardy innych rzeczy na głowie sprawiły, że dopiero wczoraj odgrzebałam ze sterty papierów styczniowy numer Superlinii (pomijam już fakt, że mam np. nieprzeczytaną od trzech miesięcy Galę i dwa ostatnie numery Uważam Rze, również nietknięte). Pluję sobie w brodę, że nie zrobiłam tego wcześniej, bo Superlinia wraz z firmą Lightbox (o której pisałam TUTAJ - to ci, którzy robią fajne dietetyczne jedzonko i wszystkie kalorie, witaminy i te inne ważne rzeczy mają wyliczone chyba do piątego miejsca po przecinku, czego nikt w warunkach domowych nie zdoła zrobić :P) robi fajną akcję, która polega na tym, że wybierają wspólnie trzy osoby z Trójmiasta i Warszawy (bo w tych miejscach działa Lightbox), które przez trzy miesiące będą jeść dietetyczne posiłki przygotowane właśnie przez Lightbox, będą uczęszczać na darmowy (!!) fitness, zaliczą sesję zdjęciową przed i po odchudzaniu i będą mieć przy tym opiekę dietetyka. I właściwie teraz to już chyba za późno, bo tylko do jutra można wysyłać swoje zgłoszenia (cytuję: W projekcie mogą wziąć udział mieszkanki i mieszkańcy Warszawy oraz Trójmiasta. Zgłoszenia należy nadsyłać do 17 stycznia 2012 r., z dołączonym aktualnym zdjęciem wraz z wymiarami (wzrost, waga, wiek), z krótkim opisem historii nadwagi i aktualnymi (nie starszymi niż trzy miesiące) wynikami badań obejmujących morfologię, oznaczenie poziomu glukozy i składników lipidowych (cholesterol całkowity i jego frakcje – LDL i HDL oraz trójglicerydy) we krwi. Uwaga: nieprawidłowe wyniki nie dyskwalifikują! Ten program przeznaczony jest właśnie dla osób z nadprogramowymi kilogramami, którym towarzyszą inne problemy zdrowotne. Prosimy o podanie adresu, numeru telefonu i adresu e-mail. Spośród nadesłanych zgłoszeń zostaną wybrane trzy osoby,
które wezmą udział w naszym nowym projekcie „Dieta jak lekarstwo”. Ukończenie 18 lat wymagane.)
Mail: superlinia@mpublishing.pl
Fajna akcja, szkoda tylko, że wcześniej się nie zorientowałam, bo od razu dałabym znać :))))
Hmm mam wrażenie, że to nie do końca jest takie łatwe przełożenie - mniej wykształceni powinni być szczupli bo nie mają pracy, a co za tym idzie pieniędzy, więc nie starcza im na jedzenie. Znam kilka rodzin, w których rodzice nie mają wykztałcenia wyższego, a w dodatku np jedno z niech nie pracuje. I owszem, niewielkie fundusze rodzinne widać np. w ubraniach, podręcznikach itd ale nie w jedzeniu ;)Niepracująca mama wstaje codziennie rano i szykuje swoim dzieciom i męzowi kanapki, herbatkę, potem na 14:00 zupa, obiad.. (najlepiej jakiś schabowy czy coś ;) Sama też podjada siedząc w domu. A kiedy już wszyscy się roztyją nie ma kasy na karnet do siłowni czy na basen... To jest tylko przykład, akurat takie rodziny widziałam i być może jest to jedna z przyczyn takich wyników.
OdpowiedzUsuńA ludzie wykształceni zazwyczaj piastują dość ważne i reprezentacyjne stanowiska, wychodzą do restauracji, jeżdżą gdzieś na wakacje to i muszą wyglądać ;)
No i walimy stereotypami, ale trudno inaczej ugryźć ten temat :)))
OdpowiedzUsuńMożna na przykład uznać, że wykształceni, czyli lepiej zarabiający, częściej jedzą na mieście, więc walą w siebie fast foody, które są niezdrowe - powinni tyć, prawda?
Nijak się dopasować nie da do wyników :)
Dla mnie to raczej proste. Ja nie mieszkam w Polsce, ale tu gdzie mieszkam wlasnie tak jest: Niezdrowe jedzenie jest tanie!
OdpowiedzUsuńPrzyklad: wychodze na przerwe w pracy. Najlatwiej byloby mi kupic jakas slodka bule za 1-2 euro. Warzywa i owoce niestety wychodza duzo duzo drozej.
Tak samo kupic paczke makaronu + sugo, to wydatek okolo 1 euro/porcje. A obiad skladajacy sie z warzywek, mieska... to juz conajmniej 5 euro za porcje.
Ale wracajac do lunchu: gotowe do skonsumowania rzeczy w sklepach z reguly sa slodkie albo bardzo tluste! A wychodzenie do knajpy kosztuje duzo duzo wiecej.
Przynajmniej ja to tak widze i sprawdzilam to rowniez na sobie. Raz nieomal zabraklo mi pieniedzy na koniec miesiaca, kiedy odzywialam sie zgodnie z dieta dr. Bardadyna.
Nie no, wiadomo że np. paczka czipsów czy jakiś tam 7-days jest tańszy, niż kanapka zrobiona w wegetariańskim barze. Ale tak na dobrą sprawę, jak człowiek dobrze wszystko przemyśli i się zorganizuje, to mu taniej wyjdzie zabrać z domu własnoręcznie zrobione kanapki i w ogóle kupować to, na co aktualnie jest sezon. Tylko trzeba chcieć, a z lenistwa jeszcze się nic nie urodziło :P
OdpowiedzUsuńAga, jak nie wiadomo o co cho to cho o piniądz ;) :D
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawe dane, myślę że będę wpadać tu częściej zapraszam też oczywiście do mnie na: http://puszystanitka.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Wykształcenie w ogóle bardzo przekłada się na tryb życia i sposób postrzegania świata. Na przykład wśród ludzi mniej wykształconych katolicy przeważają nad ateistami. Mam też wrażenie, że ludzie, którzy nie zwykli czytać książek, przez co nie stykają się z różnymi zjawiskami społecznymi i odmiennościami, częstymi w literaturze, cechują się mniejszą tolerancją na niektóre zagadnienia. To samo przekłada się na jedzenie. Ma być dużo i tanio, bo tak gotowała mama i babcia. A czemu u kobiet różnica w liczbie otyłych jest większa? Wydaje mi się, że w takich prostych, tradycyjnych rodzinach częściej spotyka się kury domowe, które zajmują się wychowywaniem dzieci i dbaniem o dom. A taki domowy tryb życia z lodówką pod nosem sprzyja otyłości. U mężczyzn jest mniejsza różnica, bo wydaje mi się, że większość mężczyzn z każdej grupy pracuje fizycznie. No i nie oszukujmy się, im człowiek lepiej wykształcony, im chętniej zdobywa wiedzę, tym większa jego świadomość. Również w kwestii odpowiedniej diety. Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby w takiej przeciętnej, polskiej rodzinie z samego dna klasy średniej, popularne były weekendowe wypady na basen czy chociażby na spacer. Jakoś nie widzę, żeby te zmęczone codziennością mamy hurtowo biegały na fitness. Mamy leniwe społeczeństwo, głupie społeczeństwo, któremu szkoda pieniędzy na zdrowe odżywianie czy rzeczony basen. Za to telewizor znajdzie się w każdym domu.
OdpowiedzUsuńKocham Twoją wypowiedź <3 :)
OdpowiedzUsuńPomocy!! Nie wiem kogo się poradzić, więc zdecydowałam, że ciebie. Nie wiem co robić. Jestem kilka dni na diecie, a później kilka dni się obżeram i tak w kółko przez to przytyłam już ponad 6kg! chce mi się płakać, nie wiem co robić..... a muszę schudnąć! proszę o pilną pomoc!
OdpowiedzUsuńDzizas.. pytanie w stylu Bravo Girl "dlaczego mój penis przekrzywia się w trakcie wzwodu, albo czy podczas pierwszego razu zajdę w ciążę"...
UsuńNajpierw powiedz mi, co to znaczy, że jesteś kilka dni na diecie. Jakiej diecie? Co jesz? Jak często? Czego unikasz? Czym obżerasz się w dniach, kiedy łamiesz dietę?
OdpowiedzUsuńTrudno jest napisać cokolwiek bez takich podstawowych informacji, więc proszę, doprecyzuj :)
Przez pół roku byłam na diecie schudłam 13kg, a później przeszłam na stabilizację i zaczęło się kompulsowe żarcie! jem co mam pod ręką dosłownie wszystko bułki, ciasta, masło, szynki, landrynki.... a później 4-5 dni jestem na dicie 1300kcal i ponownie mega żarcie i tak w kółko to błędne koło nie potrafię się tego wyzbyć ;(
UsuńTo po kolei - wyniki mężczyzn dziwią mnie bardzo, ponieważ w zasadzie ich wykształcenie nie wpływa na otyłość(chociaż jakby się zastanowić, to już nie tak bardzo). Moim zdaniem, bardzo generalizując, świadomość tego, co jest zdrowe i niskokaloryczne jest wśród mężczyzn niewielka. Przykład z wczoraj (bohater wypowiedzi młody mężczyzna, wykształcenie wyższe): "ziemniaki nie tuczą". Miałby rację, gdyby najpierw tych ziemniaków nie obrał bardzo grubo, nie zasypał wielką ilością soli, zalał zbyt dużą ilością wody, gotował za długo, dodał mleka i masła, żeby zrobić z tego puree ;P. Mężczyźni raczej wiedzą, że jak chcą schudnąć, to muszą się ruszyć (i cześć im choć za to) i tym z wykształceniem podstawowym zapewnia to zwykle praca fizyczna, a Ci z wykształceniem wyższym idą na siłownię czy coś w tym stylu. Teraz, żeby mnie nikt nie zjadł, za to, co napisałam. Wiem, że na pewno są mężczyźni, którzy na jedzeniu się znają i odżywiają się zdrowo, ale jest ich za mało.
OdpowiedzUsuńTeraz rzecz o kobietach. Tu wyniki dziwią mnie mniej. Kobiety z wykształceniem podstawowym (jeśli pracują) nie mają pracy fizycznej. Kobiety rzadziej od mężczyzn mają pracę fizyczną (chociaż np. kelnerka to jest praca fizyczna, jak się ktoś nie zgadza, niech popracuje). Moim zdaniem (i wyniki się z tym zgadzają) kobiety z wyższym wykształceniem mają większą świadomość tego, co jedzą i jak jeść powinny. Wprowadzają to z mniejszym lub większym sukcesem, ale jeśli wiedzą jak się odżywiać powinny, to mniej lub bardziej boleśnie parę nowych, lepszych zasad do swojej kuchni wprowadzą. Poza tym, dobry, wartościowy posiłek kosztuje. Zdrowe jedzenie, co wielokrotnie zostało podniesione w tej i innych dyskusjach na blogu, jest drogie. Przykładów każdy zna bez liku, więc nie będę powtarzać. Poza tym znów jest sprawa siłowni, fitnessu itp, na które trzeba mieć pieniądze. Wiem, że bieganie jest bezpłatne, ale o ile przyjemniej (i łatwiej się zmotywować), do chodzenia na basen czy jogę.
Ciekawią mnie wyniki, które różnicowałyby otyłych i tych z nadwagą ze względu na płeć i poziom dochodów, moim zdaniem byłyby podobne.
Limonko, nie rozumiem czemu piszesz, że to mężczyźni trzymają się jako tako (a kobiety nie?), skoro otyłość wśród nich jest większa (nieznacznie). Fakt, że otyła kobieta nie wygląda dobrze, ale mężczyzna też. I jest tak samo złe i tak samo fatalne dla zdrowia.
Jeszcze jedna uwaga, co do mężczyzn, część z nich, która ma wagę w normie, nawet jest szczupła, ma fatalne wyniki badań. I wiem, co mówię, bo właśnie jestem na etapie wprowadzania zdrowej diety dla mojego mężczyzny, bo jest szczupły, ale wszelkie tłuszczowe wyniki krwi u wzlatują ponad chmury (normy). Na szczęście współpracuje i obiecał nie jeść poza domem różnych świństw.
Pozdrawiam!
@Ana, dzięki za tak długą i ciekawą wypowiedź. Zapytałaś: "Limonko, nie rozumiem czemu piszesz, że to mężczyźni trzymają się jako tako (a kobiety nie?), skoro otyłość wśród nich jest większa (nieznacznie)."
OdpowiedzUsuńNapisałam tak dlatego, że choć jest to procent wysoki, nie różni się on znacznie w zależności od wykształcenia i oscyluje mniej więcej wokół tego samego poziomu. U kobiet z kolei ta różnica jest naprawdę duża, bo między paniami z wykształceniem podstawowym i wyższym jest 17,6% różnicy, na niekorzyść tych pierwszych.
A że mężczyźni odżywiają się gorzej, to raczej wiadomo. Różnica tkwi chyba w tym, że kobiety częściej traktują jedzenie jako lek na smutki, a mężczyźni nie. Mężczyźni natomiast (w większości, ale też nie można generalizować) często twierdzą, że nie są królikami, żeby jeść "zielone". Fakt, chłop to w Polsce od razu micha pierogów, czy schabowy i ziemniaki, zaś warzywa mogłyby nie istnieć. No i fast foody, bo to chyba mężczyźni są najczęstszymi klientami. Z tego powodu naprawdę cenię sobie to, że dla Waldka na pierwszym miejscu stoi mięcho, tuż za nimi warzywa, a wszystkie inne "zapychacze" typu ziemniaki, mogłyby nie istnieć. Teraz, gdy już sama muszę przygotowywać dla nas posiłki, na pierwszym miejscu stoi dla mnie zapełnienie lodówki w warzywa i mięso. Jeśli są, mogę zrobić wszystko :)
Trochę odeszłam od temau, ale chciałam napisać jak najszybciej i jak najwięcej i wrócić od razu do uczenia się statystyki :P
Wyniki zatrważając. Chyba muszę wziąć się za odchudzanie bo psuję statystykę, mam wyższe wykształcenie i nadwagę, bozie, bozie jak mi wstyd ;)
OdpowiedzUsuńTak poza tym, dla mnie otyłość nie mam nic wspólnego z wykształcenie. Te statystyki są bardzo dziwne. Według mnie chodzi tutaj o świadomość właściwego, zdrowego jedzonka w naszym menu, a i to sprawa jest mocno zawodna - świadomość słodkościowych bomb kalorycznych mam, a i co z tego skoro lubię i nie porzucę tego kuszącego nałogu :) - ale czy w tym przypadku ukończenie wyższej uczelni ma znaczenie, nie sądzę... dla mnie ta statystyka to pic na wodę fotomontaż.
Nie mam pojęcia, pod którym wpisem wkleić ten link, to niech będzie tu (w miarę sensownie). Polacy jedzą najwięcej warzyw i owoców w Europie. Dawno nic mnie tak nie zdziwiło. http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114881,10991029,Polacy_jedza_najwiecej_warzyw_i_owocow_w_Europie.html
OdpowiedzUsuńJako zupełnie nowa witam wszystkich :)
OdpowiedzUsuńWyniki w grupie kobiet raczej mnie nie dziwią; kobiety po studiach częściej podejmują pracę, więc nie siedzą cały dzień z lodówką pod nosem. Po drugie, wychodzą codziennie "do ludzi", więc muszą o siebie dbać i wcześniej zauważą, że ulubiona garsonka się "skurczyła". Większe jest też prawdopodobieństwo, że własnoręcznie zarobione pieniądze wydadzą na fitness czy siłownię (gdzie zaciągną je koleżanki/psiapsiółki). No i jeszcze jedno - zarówno ukończenie studiów jak i odchudzanie wymaga wytrwałości i głowy na karku :)
Co do "genetycznego tycia" ;)
Już w latach 70tych zdano sobie sprawę z tego, że na nasze zdrowie wpływa w 53% styl życia a tylko w 16% genetyka...