Gdy moja waga wskazywała sporo ponad sto kilogramów, największym problemem związanym z odzieżą był dla mnie zakup spodni (pomijam, że wciąż mam ten problem, bo ŻADNE spodnie nie leżą na mnie dobrze – zawsze są za małe, albo za duże, tu odstają, tam się wciskają w ciało itd., od dwóch lat nie znalazłam żadnych idealnie leżących). Szukanie ich w normalnych sieciówkach nie wchodziło w grę z prostego powodu – sieciówki zwykle nie produkują spodni w rozmiarze 52. Próbowałam więc inaczej. Biegałam po secondhandach, próbując znaleźć COKOLWIEK, co mogłoby wejść na mój olbrzymi, kwadratowy tyłek. Obojętny był mi fason, obojętny był mi kolor (byle ciemne!) – brałam to, co akurat znalazłam, wskutek czego wyglądałam tragicznie, często karykaturalnie, a już na pewno nigdy modnie. Gdy ma się pupę monstrualnych rozmiarów, grube uda i grube łydki, nie można wybrzydzać. Bierze się to, co jest. Wówczas ważne było dla mnie to, że W OGÓLE coś znalazłam. I o ile licealistka, czy studentka może coś wymyślić, to jako nieświadoma gimnazjalistka nie miałam pojęcia o żadnych innych opcjach i nosiłam spodnie męskie, w rozmiarze, który dla każdego normalnego mężczyzny jest zdecydowanie za duży. Wyglądałam fatalnie i wiele bym dała, żeby móc pokazać Wam zdjęcia z tamtego okresu.
Moja Mama mawiała wówczas, że kupuję spodnie z zapasem. Początkowo nie do końca wiedziałam, co ma na myśli, ale ona doskonale wiedziała, co dzieje się w mojej głowie. Bo kupowałam spodnie z luzem. Nigdy przylegające i leżące stosunkowo blisko ciała. Kupowałam takie, które miały w zapasie kilka centymetrów w pasie i w biodrach. Ten luz dawał mi możliwość dalszego tycia. Nie wiem już, czy było to świadome, czy nieświadome zachowanie, ale faktem jest, że nosząc odrobinę za duże spodnie, mogłam pozwolić sobie na tycie. Źle było, gdy spodnie zaczynały być ciasne. Gdy opinały mnie w udach i gdy ciało wylewało mi się znad paska. Ale dopóki były stosunkowo luźne, miałam poczucie bezpieczeństwa i włączał mi się w głowie komunikat – jednak nie jesteś AŻ TAK gruba.
Było to podejście zupełnie niezrozumiałe i przypuszczam, że w ten sposób po prostu sama siebie próbowałam okłamać, że JESZCZE jest w porządku. Dopóki wchodzę w TE konkretne spodnie, jest dobrze. Nieważne, że kilka innych par, w które się JUŻ nie mieściłam, leżało na dnie szafy. Jeżeli TE upatrzone przeze mnie (zwykle największe!) spodnie miały kilka centymetrów luzu, nie miałam się o co martwić. Z tego też względu, gdy korzystałam z usług krawcowej, zawsze prosiłam o to, by szyła spodnie ciut większe. Jej było wszystko jedno, mnie nie.
A jak wyglądały Wasze perypetie z TĄ konkretną częścią garderoby? Mieliście podobne podejście?
Wiadomości:
- Z radością ogłaszam, że Vivaldi obchodzi dziś urodziny!!! Przez pół dnia przygotowywałam wczoraj tort czekoladowy, który ma chyba osiem miliardów kalorii. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że po zimie wciąż mam do zrzucenia trzy kilogramy. Wydaje mi się, że czas położyć kres weekendowemu pieczeniu aż do Wielkanocy ;))) Mieliśmy przedwczoraj dość długą dyskusję nt. kaloryczności alkoholu. W najbliższym czasie relacja, bo okazuje się, że może być ciekawie... ;)))
- Minęły już TRZY miesiące odkąd regularnie ćwiczę. NIE uznaję ŻADNYCH przerw. Jeśli wiem, że wrócę późno, ćwiczę rano. Jeśli rano nie mam czasu i do domu wracam późnym wieczorem, ćwiczę nawet wtedy i nie ma znaczenia, czy jest dwudziesta druga, czy druga nad ranem. Mam niesamowitą frajdę, gdy wyczuwam mocno wyćwiczone już mięśnie ud i pośladków. Poprawiły mi się nawet mięśnie brzucha. Jest jednak i rzecz niepokojąca. Nie zauważyłam poprawy jeśli chodzi o ilość zbędnej SKÓRY na brzuchu. Na nogach i na pośladkach owszem, jest lepiej, ale na brzuchu wciąż kiepsko. Czas na A6W, bo innego wyjścia nie widzę ;)