Dziś pragnę przedstawić Wam list od dziewczyny, która boryka się z problemem zaburzeń odżywiania. Namówiona przeze mnie (choć miała wątpliwości), zgodziła się na opublikowanie go na blogu.
Jest to list, który wzbudził we mnie duży smutek, ale i jednocześnie nadzieję oraz pewność, że Zosia (imię zmienione, by zachować anonimowość autorki) sobie poradzi i że problemy z jedzeniem będą dla niej tylko wspomieniem. Trzymam kciuki! :)
Witam ;’D,
Miło czytać o tym, że ktoś chce Cię -wysłuchać-( poczytać o tym, co siedzi w głowie). Z góry dziękuję.
Nie wiem od czego zacząć, parę spraw nakłada się na siebie, są ciągiem innych problemów. Może wypunktuje na początku główne, jak wydaje mi się, problemy, zatem:
Zawsze byłam przewrażliwioną osobą, chciałam cały czas być dobra, wręcz perfekcyjna. W podstawówce wzorowa uczennica, koleżanka, córka. Nie lubiłam zawodzić ludzi, szczególnie rodziców. W gimnazjum zaczęłam się zmieniać, jak to bywa w takim wieku. Nie odpowiadało mi to, nie chciałam się buntować aczkolwiek rodzice mieli ze mną niewielkie problemy. Pokazywałam swoje Różki. Wtedy też poznałam koleżankę z którą rozpoczęłam eksperymenty z dietami. Ważyłam około 60 kg, pragnęłam uzyskać wagę 57 kg( niewielka różnica patrząc z perspektywy czasu).
Koleżanka pokazała mi jaką ilość jedzenia ( ogromną) można zjeść za ‘jednym posiedzeniem’. Na początku byłam lekko zdegustowana. Z nią zaczęłam urządzać sobie uczty, nie zwracałam uwagi na to co jem. Jednocześnie mówiłyśmy, że się odchudzamy. Nastąpiła faza wymiotowania- używałyśmy do tego szczoteczki do zębów, potem palca. Dieta, podczas której w dwa tygodnie schudłyśmy 7 kg pobudziła na dobre moją nieodpartą chęć ciągłego pozbywania się kilogramów. Mama zauważyła, że dostaje bzika na tym punkcie, miała nadzieję, że z tego wyrosnę. […]
W formie motywacji zaczęłam czytać różnego rodzaju blogi o odchudzaniu, fora anorektyczek, patrzyłam na zdjęcia wychudzonych dziewczyn- szukałam inspiracji. W okresie licealnym, nieświadoma konsekwencji ograniczania jedzenia, czyniłam to jak najczęściej. Nie mieszkałam z rodzicami, więc teoretycznie sama mogłam decydować jaki zaserwuję sobie posiłek. Rozsądek czasami dawał za wygraną. Lubiłam mieć bardzo płaski brzuch i słyszeć tekst typu ‘masz cudowną talie’. Jednak ciągle szukałam w sobie niedoskonałości. Irytowało mnie jeśli coś nie szło po mojej myśli, stresowałam się , że mogę zawalić szkołę, nie odrobić jakieś pracy domowej, bądź nie zaliczyć dobrze sprawdzianu. Czytanie blogów o perfekcyjności zaczęło źle wpływać na mój sposób myślenia, na emocje. Coraz więcej od siebie wymagałam, przez co nie zawsze wszystko mi dobrze wychodziło. Obwiniałam się, uważałam za beznadziejną osobę, która nie jest w stanie zadbać o swoją przyszłość.
Wybierałam się na samotne spacery, podczas których zaopatrywałam się w batony. Poczułam, że one jakoś mi pomagają, potem przeszłam na duże ilości węglowodanów. Napady jedzenia kończyły się przez jakiś czas w ubikacji, nad kibelkiem. Wiedziałam, że to złe ale nie mogłam żyć z myślą, że zjadłam tyle kcal i one przebywają w moim organizmie (myśl o tyciu). Ciągle mówiłam o tym, że jestem na diecie( w praktyce bywało różnie), liczyłam kcal ( teraz mogę oszacować kcal każdego posiłku). Znajomi zauważyli jakiego mam bzika, koleżanki zaczęły się martwić a ja dołować, że mimo wszelkich starań nie tracę na wadze. ( ograniczanie kcal potem napady gwarantowały efekt jojo.)
Przyszedł czas matury oraz egzaminów na architekturę. Z góry założyłam, że nic mi się nie uda. Niezmiernie stresowałam się jakimkolwiek egzaminem, łapał mnie chwilowy paraliż. Tydzień przed maturą zamiast powtarzać na spokojnie materiał bądź odpoczywać, płakał i pisałam w głowie czarny scenariusz. Nie wierząc w siebie nie chodziłam regularnie na zajęcia rysunku, olewałam jakiekolwiek przygotowania z aksonometrii. Bo założyłam, że się nie nadaję, ze jestem za słaba. Napady jedzenia trwały nadal, przytyłam do wagi 68 kg, czułam się jak spasiona świnia, ale nie byłam w stanie ogarnąć swojego myślenia. Nie wierzyłam w nic, żeby cokolwiek udało mi się w życiu, aby zrealizować zamierzone plany.
Dałam sobie spokój z wymiotowaniem, bo zauważyłam, że moje (kiedyś) zdrowe, piękne zęby zaczęły się psuć. Muszę chodzić teraz do dentysty na leczenie. Nie tylko zęby, również żołądek. Mimo wiedzy o swoim stanie zdrowia nie umiałam nie najadać się do bólu, do uczucia nienawiści do siebie, niszczenia. Miałam wiele planów na zrzucenie kg do ustalonej diety, zakładałam w jaki sposób będę się odżywiać; plany, plany, plany..nigdy niezrealizowane były powodem do bardzo złego samopoczucia.
Stan psychiki zwalałam na sytuację w domu, Tata czasami lubił pokrzyczeć. Tłumaczyłam sobie, ze to on spaczył mój stan emocjonalny, że przez niego wpadłam w błędne koło. Miałam w głowie myśli, iż idąc na studia uwolnię się od przykrej atmosfery i w akademiku dojdę do upragnionej wagi. Jednak to nie to. Nie daje rady. Popadam w paranoje, stres zajadam mechanicznie, wydaje pieniądze, które na wikcie studenckim, jak wiadomo, są ograniczone, na słodycze, tony słodyczy. Jem gdy nie ma współlokatorki w pokoju, najadam się podczas spaceru, tak by nikt mnie nie widział.
W formie mobilizacji do zrzucenia kg założyłam się z kolegą, że do 23 maja pozbędę się 10 z nich. Został miesiąc, a liczba kg nie uległa zmianie. Schudłam w ciągu tygodnia 3 kg, cieszyłam się, że zostało tylko 7, ale nie na długo. Stres z uczelnią, dołowanie się, panikowanie ( teraz nie wiem już czym) spowodował powrót do starej wagi. Jest 68 kg przy wzroście 166cm.
Dziś np. zjadłam przez cały dzień ( wstyd mi pisać, ale chciałabym pokazać ile mogę zjeść, żebyś miała ogólne pojęcie): kromka chleba z makrela w galarecie, jabłko, 4 łyżki płatków owsianych z mlekiem ( to było teoretycznie śniadanie), potem zupka chińska, trochę warzyw (obiad), zaczęłam stresować się stertą zadań do zrobienia, panikować, ze nie zdążę zrobić wszystkiego na czas. Potem 200g ciastek, płatki, mleko, jablka3, słonecznik-2 garście, budyń, 2 bułki z 8 plasterkami sera, rzodkiewka, płatki z mlekiem, jabłko. Uczucie, które mi towarzyszyło? Czułam się bezradna, nie potrafiłam przestać jeść.. Bezsilność, strach przed przytyciem oraz niechęć do spotkań towarzyskich..to co czuje po wielkim jedzeniu.
Może wmówiłam sobie, że mam problemy ze sobą, przez czytanie różnych stron o kompulsywnym jedzenie ( zaczęło mnie interesować co na to wszystko mówi nauka, medycyna, czy moje postępowanie jest normalne), a może naprawdę coś ze mną nie tak. Bardzo chciałabym zacząć żyć bez myśli ‘jestem beznadziejna, gruba etc’. Moi znajomi twierdzą, ze jestem świetną przyjaciółka, zawsze umiem pomoc i wiedzą, że mogą mi zaufać- sprawiam takie wrażenie.. Taak, tylko, że sama sobie pomoc nie jestem w stanie. Każdy twierdzi, ze wspaniale radzę sobie w życiu, ogarniam rzeczywistość, jestem pewna siebie… Ale mało kto wie co naprawdę mam w głowie i co myślę na swój temat.
Twój blog będzie moją inspiracją, do tego, że każdemu może się udać cokolwiek sobie założy i będzie do tego dążył. Tylko jak mam rozładowywać stres, nie przejmować się zbędnymi sytuacjami..To jest dla mnie zagadką. A Może zwyczajnie w świecie rozczulam się nad sobą?
Myślę, że mogłabym dużo więcej napisać, ale nie chcę zamęczać. To co napisałam jest chyba najważniejsze […]