środa, 27 czerwca 2012

Wątróbka drobiowa w marynacie z octu balsamicznego

                Wątróbkę mogłabym jeść tak często, jak tylko się da. Ponieważ ma ona stosunkowo niewiele kalorii (ok. 136 kcal – 100 g), jest dość wdzięcznym zamiennikiem mięsa bardziej kalorycznego.

                Przyznaję szczerze, że do tej pory lubowałam się w tradycyjnym sposobie przyrządzenia wątróbki – z majerankiem i cebulą, podaną w towarzystwie kaszy gryczanej i kiszonych ogórków. Po polsku, po chłopsku. Ostatnio jednak przyszło mi na myśl (zainspirowaną w pewnym sensie przez Anthony’ego Bourdaina), że ze zwyczajnej drobiowej wątróbki można uczynić całkiem eleganckie danie. W ten oto sposób powstała…


Wątróbka z płatkami papryki, octem balsamicznym i kolendrą


Składniki (2 porcje):

- 40 dag wątróbki drobiowej (z indyka będzie w tym przypadku lepsza);
- 2 łyżki oliwy z oliwek / oleju;
- 1 łyżka octu balsamicznego;
- 1 łyżka suszonych płatków papryki (można zastąpić zmieszaną, sproszkowaną słodką i ostrą papryką);
- 1 łyżeczka kolendry;
- pieprz i sól (sól dopiero na końcu, inaczej wątróbka zrobi się twarda);

                40 dag wątróbki drobiowej oczyszczamy z wszelkich błon i nieczystości, po czym dokładnie myjemy. Do miseczki wlewamy olej, ocet balsamiczny, wsypujemy paprykę, kolendrę i pieprz. Wkładamy wątróbkę i dokładnie mieszamy, by marynata porządnie oblepiła każdy kawałek. Zostawiamy na 2-3 godziny. Po tym czasie na patelni rozgrzewamy niewielką ilość tłuszczu i wrzucamy odsączoną z marynaty wątróbkę (będzie pryskać!). Obsmażamy z każdej strony, aż zbrązowieje, po czym wlewamy resztę marynaty, podlewamy odrobiną wady i dusimy przez kilka minut.

                Tak przyrządzona wątróbka będzie dobrze pasować zarówno do ugotowanego na sypko ryżu, jak i do młodych ziemniaczków, czy kaszy. Polecam podać do niej delikatną surówkę bez wyraźnie zaakcentowanego smaku (np. sałatkę ze świeżych ogórków, z łyżką jogurtu i dosłownie odrobiną chilli), by nie zdominowała smaku wątróbki.     


Parę słów ode mnie: 

Po wczorajszej wizycie u lekarza naczyniowego i badaniu dopplera, okazało się, że w mojej prawej nodze (czyli tej, w której dokuczają mi żylaki) żyła odpiszczelowa jest niewydolna, zaś odstrzałkowa ma w jednym miejscu ślad niewydolności. W tej sytuacji na nabyte w ciągu ostatnich lat żylaki pomoże mi niestety już tylko zabieg (oraz noszenie uciskowych pończoch i rajstop praktycznie do końca życia). Na szczęście moje żyły głębokie, nie noszą śladów uszkodzeń. Pani doktor jednak pocieszyła mnie mocno mówiąc, że nie jestem skazana wyłącznie na tradycyjny zabieg chirurgiczny, polegający na całkowitym usunięciu żyły. Mogę także zdecydować się na inny, mniej inwazyjny. Tak czy siak, WCIĄŻ płacę za swoją otyłość. Nie lekceważcie  proszę, żadnego, najmniejszego nawet objawu niewydolności. Uczucie ciężkości nóg, mrowienie, bóle, wyraźniej niż zwykle zaznaczone żyły... od razu wybierzcie się do lekarza naczyniowego i poproście o skierowanie na badanie dopplera. Bo lepiej zapobiegać, niż leczyć. 

środa, 13 czerwca 2012

Udziec z indyka w orientalnej marynacie

                Jeśli mam wybierać między piersią z kurczaka, a udźcem z indyka – wybieram udziec. ZAWSZE. Dziś więc przepis na udziec (choć na obiad karasie :)). Bardzo miękki i bardzo, ale to bardzo smaczny. 

               
Składniki (2 porcje):

 - 30-40 dag udźca z indyka;
- 1-2 łyżki ciemnego sosu sojowego;
- 1 łyżka octu balsamicznego;
- papryka słodka, papryka ostra;
- duża szczypta imbiru;
- szczypta mielonej kolendry;
- opcjonalnie cebula;

                Indyka marynujemy i zostawiamy na kilka godzin. Obsmażamy go na mocno rozgrzanym tłuszczu i gdy się zarumieni, podlewamy marynatą i wodą i dusimy do miękkości. Pod koniec duszenia dodajemy cebulę pokrojoną w plastry, żeby zmiękła i nasiąknęła smakiem.



piątek, 1 czerwca 2012

Dwa lata później...

                Mijają dwa lata, odkąd formalnie zakończyłam dietę. Co przez ten czas uległo zmianie? Czy ja sama nabrałam dystansu do samego odchudzania i dbania o siebie? Trudno powiedzieć.

                Gdy trzy lata i kilka miesięcy temu podjęłam decyzję o przejściu na dietę, pełna byłam błędnych przeświadczeń dotyczących tego, w jaki sposób dieta i odchudzanie powinny wyglądać. Z perspektywy czasu mogę tylko śmiać się z własnego podejścia, ale któż z nas nie popełnia błędów? Przez kilka miesięcy myślałam, że wyłącznie maleńkie porcje i całkowite ograniczenie węglowodanów pomoże mi zrzucić to, na co pracowałam przez całe swoje życie. Teraz jednak wiem, że wystarczy tydzień lekkiego jedzenia, by bez najmniejszych problemów stracić kilogram, a nawet dwa. 

                Co zmieniło się w moim jedzeniu przez ostatnie dwa lata? Z jednej strony wiele, z drugiej nie. W tygodniu jem na śniadanie pieczywo chrupkie (zawsze 5 sztuk) i twarożek. Albo jogurt z płatkami i owocami. Owsiankę rzadko, ale zdarza się. W weekendy stawiam na świeże pieczywo. Wiejski chleb z chrupiącą skórką, chleb czosnkowy, chleb fitness z soją lub dynią, chleb żytni, chleb graham… Niedaleko mnie jest wspaniała piekarnia, w której najdroższy (!), ciemny chleb (0,5 kg) kosztuje jakieś… 1,90! Oczom nie wierzę, buzia mi się uśmiecha i co tydzień kupuję inny. Jemy więc kanapki z sałatą, jajkiem na twardo i świeżutkim szczypiorkiem, albo twaróg z drobniutko krojoną cebulą, rzodkiewką i szczypiorkiem. Ewentualnie jajecznicę z warzywami... zależy, na co mamy ochotę. W ciągu dnia nie jadam zbyt wiele. Na lunch jabłko, ewentualnie dwie lub trzy kanapki z pieczywa chrupkiego z drobiową szynką i warzywami. Obiady jemy późno – o dziewiętnastej, dwudziestej, nawet dwudziestej pierwszej. Z konieczności, nie z wyboru. W weekendy wcześniej, między szesnastą lub siedemnastą. ZAWSZE mnóstwo warzyw. Kolacje… ja unikam. Waldek zaczyna jeść po przyjściu z pracy i je „hurtowo” – obiad, kolację (rzadko) i deser. Za to w weekendy zawsze podkradam mu z talerza kilka kromeczek z bułki (robię małe kanapki z krojonych w kromeczki szwedek). Są jeszcze desery. W soboty piekę ciasto, lub nie. Jeśli nie, kupuję coś słodkiego – jakieś ciastka lub lody. Często przygotowuję owoce. Chyba, że mamy serialowy maraton, wówczas któreś z nas przygotowuje popcorn. Częściej Waldek, niż ja, bo mój prawie zawsze jest przypalony. I zbyt słony.   

                Czego nigdy nie jem? Fast foodów. Jestem wręcz wściekła, gdy bywają dni (na szczęście nie częściej, niż raz na 3-4 miesiące…), kiedy zmuszeni jesteśmy zamówić pizzę (hamburgera i kebab jadłam ostatnio pond rok temu i naprawdę nie tęsknię). Bardzo, bardzo rzadko robię naleśniki. Pierogi, pyzy, kluski śląskie – to też nie gości na naszym stole częściej, niż raz, dwa do roku. Nie jadam batonów, nie kupuję gotowych dań, fixów do potraw, a do smażenia nie używam panierki. Pewne rzeczy po prostu weszły mi w nawyk i z nich nie rezygnuję.

                A moja waga? Cóż, magiczne 69 kilogramów okazało się odejść w niebyt już w parę miesięcy po ich osiągnięciu :) Staram się jednak nie przekraczać 73 kilogramów i na szczęście udaje mi się to (pomijając Święta…). Gdy wiem, że przesadziłam ze słodyczami (mea culpa, przyznaję! Ale Dorotka z Moich Wypieków czyni takie cuda, że grzechem byłoby powstrzymać się przed ich wypróbowaniem), przez kilka następnych dni ograniczam węglowodany i moja waga wraca do normy. Nauczyłam się już, w jaki sposób szybko stracić kilogram, lub dwa.

                I chyba jestem szczęściarą. Udało mi się uniknąć olbrzymiego jojo (choć przyznaję, wolałabym ważyć 10 kg mniej i mam nadzieję, że kiedyś to nastąpi :)), choć minęły już dwa lata od momentu zakończenia diety. Moje ciało nie jest idealne, ale cały czas nad nim pracuję. Nigdy nie pójdę na plażę w skąpym bikini, nigdy nie włożę mini ledwie zakrywającego pośladki. Ale cieszę się, że nie mam problemów z kupieniem ubrań (pomijając spodnie…) i nie pocę się jak prosię, gdy jest gorąco. Cieszę się, bo ludzie nie patrzą już na mnie z politowaniem i obrzydzeniem. I przede wszystkim cieszę się, że mam u swojego boku kogoś, dzięki komu jestem teraz taka, a nie inna :)))       
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...