Jak na złość – wtedy, gdy nie mam czasu, przychodzi mi do głowy coś, czym chciałabym podzielić się ze światem. Ponieważ Makia (z którą więcej mnie łączy, niż dzieli) pewnego dnia z pełnym przekonaniem stwierdziła, iż nie potrafię żyć bez internetowego ekshibicjonizmu (bo tym w pewnym sensie są blogi, a miałam już ich kilka), oddaję się mu z rozkoszą i chętnie ukazuję społeczeństwu (w tym przypadku wszystkim czytającym bloga) to, co mnie interesuje. Zatem:
Od jakiegoś czasu - no, powiedzmy od kilku dobrych tygodni - obserwuję pewnego bloga. W związku z tym jednocześnie odczuwam:
- podziw,
- irytację,
- zdumienie,
- zaciekawienie.
Nie lubię kłamać. Umówmy się – kłamstwa są kiepskie i nie ma tu znaczenia, czy wypowiadamy je w dobrej, czy złej wierze. Źle byłoby, gdybym prowadząc blog o zdrowym żywieniu, odchudzaniu i związanymi z tym kwestiami, pisała tylko to, co ktoś chce przeczytać, ignorując przy tym moje prawdziwe odczucia i poglądy. Nie o to chodzi. Nie zamierzam twierdzić, że otyłość jest okej, ponieważ znam ją doskonale i wiem, że „okej” to ostatnie słowo, którego użyłabym do jej określenia.
Wrócę jednak do głównego wątku. Blog, który mam (nie)przyjemność obserwować, to blog o ciuchach (nawiasem, polecam blog Kasi Tusk – jest uroczy!). Prowadzi go Georgina, dziewczyna mieszkająca w UK. W zasadzie mogłabym powiedzieć: ot, zwyczajny blog, jakich wiele w sieci. Ale nie. Blog Georginy to blog o tym, jak może ubierać się otyła dziewczyna. Bo Georgiana jest otyła i to otyła NAPRAWDĘ.
Powinnam popierać to całym sercem. Stwierdzić: super, w sieci istnieje ktoś, kto pokazuje grubaskom, jak mogą wyglądać! Ale sęk w tym, że moje uczucia względem tego bloga są ambiwalentne. Niech posypią się na mnie gromy, niech ktoś stwierdzi, że przemawia przeze mnie zazdrość, lub fałsz. Kłamać nie będę.
Z jednej strony myślę sobie, że dziewczyna jest niesamowita. O ile dobrze kojarzę, nosi rozmiar 52 albo 54 (pewnie zależy od sklepu). Chodzi prawie wyłącznie w spódnicach i sukienkach. OBŁĘDNYCH, nawiasem mówiąc. I właściwie mogę pozwolić sobie na totalną, stuprocentową szczerość. KOCHAM jej styl, kocham jej ciuchy i kocham sposób, w jaki łączy stroje. Jako grubaska NIGDY nie wyglądałam nawet w połowie tak dobrze jak ona. Podziwiam ją za to, że nie wstydzi się pokazywania nóg*. I noszenia strojów, za które w Polsce najpewniej by ją wyśmiano.
Z drugiej strony uważam, że przesadza. Kolorowe podkolanówki, krótkie spódnice i opięte bluzki w pastelowych barwach momentami przywodzą mi na myśl ciastko z kremem. Opakowanie jest piękne, ale zawartość... dyskusyjna.
Georgina raz mnie zachwyca, raz zniesmacza. Raz jej zazdroszczę, raz budzi we mnie politowanie. I nie wiem, naprawdę nie wiem dlaczego.
W Polsce gruba dziewczyna może zapomnieć o ubieraniu się w ten sposób, a przyczyna jest bardzo prosta – w Polsce nie można dostać tak ładnych ciuchów w tak dużym rozmiarze. Georgina ma ogromną odwagę. Zastanawia mnie, czy czasami czuje się źle z powodu swojej ogromnej otyłości. Wygląda na zadowoloną z życia i tego mogę jej zazdrościć. Ja do dziś miewam napady pt.: jestem taka grubaaaaaa <chlip>.
* ja do dziś mam opory... po operacji usuwania żylaków kilka lat temu zostały mi na prawej łydce paskudne blizny i duża opuchlizna (dziękuję Doktorze za „kosmetyczny” zabieg i całkowite spartaczenie roboty). Widać dobrze, że ta łydka jest szersza w obwodzie, dlatego jedyną opcją dla mnie są czarne, całkowicie kryjące legginsy i wysokie buty. Cierpię z tego powodu strasznie, bo polubiłam noszenie spódnic. Na lato zostają mi jedynie sukienki w wersji maxi.
Zapraszam do obejrzenia bloga, a na początek kilka fotek Georginy: