wtorek, 8 lutego 2011

119. truskawki w połowie stycznia.

Szukając ostatnio obiadowej inspiracji, sięgnęłam do gazet. Przez kilka miesięcy systematycznie zbierałam i wycinałam przepisy z magazynów, o których wiedziałam, że znajdę w nich przepisów dość sporo. Z tego względu miałam do czego sięgnąć. Przeglądając jednak większość z nich, dość mocno uderzyło mnie odkrycie, że często umieszcza się w gazetach przepisy na potrawy mające w składzie takie produkty, o które ciężko o danej porze  roku. Po co?

Najbardziej naturalne jest, by kupować w danej chwili te produkty, na które jest sezon. Nie ma najmniejszego sensu porywanie się z motyką na słońce i przyrządzanie zimą potrawki z bakłażana, a latem szukanie na siłę pomelo, bo tak właśnie mówi dieta i koniec. Człowiek w czasach zaprzeszłych, że tak historycznie (a zgodnie z wykształceniem) się wtrącę, jadł to, co mu ziemia w danym momencie dała. Ponieważ żyjemy w takich, a nie innych czasach, ponieważ w sklepach można dostać o każdej porze praktycznie wszystko (ogranicza nas tylko czas i cena – to ostatnie częściej), zapominamy o tej naturalnej dla człowieka rzeczy. To, że w połowie lutego mam niesamowitą chęć na truskawki, nie oznacza, że muszę się zażynać i kupować 250 g czerwonych pyszności za banknot z Mieszkiem na awersie. Nie. Dietę można modyfikować i dostosowywać ją do pory roku.

Zimą jest... co najmniej beznadziejnie. Pomidory bez smaku, rzodkiewek nie ma, ogórki sztucznie wyrośnięte, normalny obłęd. Mimo, że zima dietom jako takim nie sprzyja (chyba, że Dukanowi, ale białka wszelkiego o każdej porze roku co niemiara, więc smacznego), trzeba się jakoś ratować. Waldek i ja, żeby nie przepłacać (choć na żarciu nie oszczędzamy nigdy, bo nie warto), kupujemy to, co jest akurat w sklepach. Jako bazę do wszelkich sałatek, zimą używamy najczęściej kapusty pekińskiej. Napinałam się niesamowicie, że „Waldek, musimy kupić sałatę!”, ale przy cenie 4,50 za główkę sałaty lodowej, lub 3,50 za masłową, nie opłaca się. Kupuję, oczywiście, ale nie co trzy dni, jak latem. Ogórków kiszonych jemy... kilogramy. Ponieważ są to moje ulubione, a zimą są tańsze, narzekać nie mogę, ale gdybym miała używać w tej samej ilości ogórków szklarniowych, pewnie zbankrutowałabym bardzo szybko. Pozwalamy sobie oczywiście na spełnianie naszych kulinarnych zachcianek, ale nie do przesady, bo po pierwsze nie zawsze opłaca się to finansowo, a po drugie – smakowo. Zwyczajne pomidory, latem pełne smaku i soczyste, zimą są - mój Boże - jakieś takie twarde, nieprzyjemnie suche i w ogóle... mało pomidorowe. Całe szczęście, że istnieją warzywa na patelnię. I puszki. I mrożone warzywa na wagę. Trochę ratują sytuację o tej głupiej i mało korzystnej  dla dietujących porze roku. Dlatego też (mimo, że zima powoli zbliża się ku końcowi), apeluję o rozsądek przy robieniu zakupów i przestrzegam przed zbyt pochopnym wydawaniem pieniędzy na produkty, których czasami kupić nie warto. Żadna to nowość, żadna to prawda objawiona.  Po prostu sama o tym czasami zapominam, a przecież warto pamiętać.

A już następnym razem... przepis na pyszne, domowe bułeczki śniadaniowe ;)

4 komentarze:

  1. Te bułeczki ze zdjęcia na fb? Czekam na przepis :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma rzodkiewek? A ja zawsze mam w lodówce ładny pęczek. ;-)

    Czyżby bułeczki z profilu? :-D

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzodkiewki zimą? Jadłam parę tygodni temu... brrr. Nie ten czas jak dla mnie :P
    A bułeczki z profilu, oczywiście =)
    Makia, TĘSKNIĘ!
    Aurelia, zakupy! Kawa! WKRÓTCE!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też chcę na kawę wkrótce :-(

    OdpowiedzUsuń

Zastrzegamy sobie prawo do usuwania komentarzy obraźliwych i wulgarnych, zarówno w stosunku do autorów, jak i czytelników oraz innych komentujących. Blog nie jest miejscem wyładowywania swoich frustracji. Szanujmy się nawzajem!

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...