Ile w naszym kraju trzeba zapłacić za podstawowe artykuły żywnościowe, wiedzą wszyscy. Niestety, jest to wiedza bardzo kosztowna i jakkolwiek by na to nie patrzeć, taniej nie chce wyjść (co pokazują komentarze pod poprzednim tematem). Jakiś czas temu prezes jedynej słusznej polskiej partii, wybrał się do najprawdopodobniej najdroższego sklepu w okolicy i zrobił ZAKUPY. Ile wydał, nie pamiętam, ale echem po Polsce poniosło się wówczas, że Biedronka (sklep w którym ZAWSZE, niezależnie od pory są KOLEJKI, a który ja uwielbiam!) jest sklepem dla biedoty. Tym sposobem, chcąc nie chcąc, miliony Polaków zasiliło szeregi ubogiej ludności. Przynajmniej mentalnie.
Wydawać by się mogło, że zdrowe jedzenie jest droższe (no cóż, to z ekologicznych sklepów na pewno...). Było nie było, wszystko zależy od zarobków i od umiejętności wydawania pieniędzy. Można osiągać dochody rzędu 4 tys. miesięcznie i wydawać dużo na byle gówno, a to nie sztuka. Z finansami bywa różnie, więc miałam możliwość nauczyć się już, jak rozsądnie gospodarować pieniędzmi, nie będąc zmuszoną do kupowania kilograma wysoko przetworzonej, gotowej i niezdrowej żywności.
Ale nie dalej jak wczoraj wybrałam się do E.Leclerca, sklepu który bardzo lubię i w którym znajduję wiele ciekawych produktów, niedostępnych np. w Realu. Wczoraj jednak musiałam tylko odrobinę uzupełnić zasoby kuchenne. Przy kasie zaliczyłam niewielki bezdech, bo za naprawdę kilka tylko rzeczy zapłaciłam 54,03 zł. Żeby nie być gołosłowną, pozwolę sobie wymienić, co znalazło się w moim (skromnie wypełnionym) koszyku. Paski wołowe (psi przysmak), kilka plasterków żółtego sera, aromat waniliowy, liście laurowe, przyprawa do ryb, ziele angielskie, przyprawa do kurczaka, pieprz czarny ziarnisty, bazylia, 2 ciemne bułki z dynią, kilka kiszonych ogórków, dwa pudełeczka śledzi na wagę (takie nakładane z pojemnika, w różnych smakach), kasza jęczmiena, przyprawa do zup, majonez, kilka dkg ananasów kandyzowanych, koncentrat pomidorowy, ciecierzyca konserwowa, makaron (literki :D), ser sałatkowy, guma do żucia, dwie puszki tuńczyka w wodzie. Nic konkretnego. Ani mięsa, ani warzyw, ani owoców. A kasza gryczana kosztuje już ok. 5-6, a nawet 7 zł za pudełko, więc nie wstyd mi, że kupuję biedronkową, za 3 z groszami.
Jeśli o mięso chodzi... jest w miarę okej, tylko że zależy od tego, co i ile kto je. Kurczak jest stosunkowo niedrogi (choć piersi z kurczaka po 17,99 za kilogram każą mi się zastanowić nad jego kupnem, skoro jest to mięso raczej średnio wartościowe pod względem odżywczym). Często kupuję pałki z kurczaka, skrzydełka i ćwiartki (mniej niż 10 zł/kg), zwykle na targowisku, od „kurczakowych”. Niedrogie są też indycze golonki (10-11 zł), czy gulaszowe mięso indycze (w E.Leclercu ostatnio kupowałam za ok. 10 zł/kg). Podroby, które uwielbiam, są tanie jak barszcz. Przykładowo – gulasz z żołądków kurzych (300 g żołądków, 2 marchewki, 1 pietruszka, pół selera, mała cebula) z kaszą jęczmienną to... w sumie jakieś 10 zł za 2 naprawdę duże porcje. Tymczasem 10 zł muszę zapłacić za dwa niewielkie sznycle lub steki wołowe. Wołowina na gulasz to za ok. 300 g jakieś 8-9 zł (E.Leclerc – tacki), więc dodając do tego cebulę (no i nie będę przecież wyliczać kosztów szczypty rozmarynu, soli i pieprzu... ;p), kilka ziemniaczków (na targowisku kupuję takie maluszki po 1 zł za kilogram – dla nas idealne, bo i tak nigdy ich nie obieramy, a gotują się 10 minut, więc najbardziej przypadły mi do gustu) i robię surówkę. Za taki obiad płacę w sumie... ze 12 złotych. O dziczyźnie nie mówię, bo za niewielki kawałek musiałabym zapłacić jakieś 35 zł (w końcu się skuszę, bo jeszcze nie jadłam, a Waldek kocha ponad wszystko), a przeliczając na inne produkty, wolę jej nie kupować. Ryby są raczej drogie, a te zamrożone filety z wielką ilością wody mnie zniechęcają. W miarę możliwości kupuję na rybnych stoiskach na targu (tuszki z flądry 15 zł/kg, filety z dorsza 25 zł/kg).
Wędliny i inne, cenowo wyglądają różnie. Kupuję w Gzelli, a tam ceny są przystępne. I znów, wieprzowe odpadają, a są tańsze, więc za kilogram w miarę dobrej drobiowej szynki muszę płacić ok. 25-30 zł. Droższej drobiowej w okolicach mojego osiedla nie widziałam. Pastrami wołowe to już wydatek rzędu 35 zł/kg, a za niewielką wołową kiełbaskę płacę ok. 3-3,5 szt. Ale skoro wędlinę je tylko Waldek i właściwie tylko w kanapkach do pracy, więc kupuję tylko kilka plasterków i płacę za nią tygodniowo ok. 10 zł.
Warzywa i owoce kupuję prawie wyłącznie na targu. Teraz akurat ceny są właściwie prawie najniższe (no dobra, warzywa, bo owoce są skandalicznie drogie...), więc kupuję ile wlezie. 2 pęczki rzodkiewki to 2,40, główka sałaty masłowej to 1,50 zł, duża kapusta pekińska to 3,00 zł, główka młodej kapusty to 3 zł. Marchewka różnie – młoda po 4 zł/kg, więc kupuję w Biedronie po 2,47 (chyba) za kilogramowe opakowanie. Pietruszka i seler na targu po 4 zł/kg, szczypiorek, natka pietruszki i koperek to 1,20. Pęczek szpinaku 3 zł, botwinka 2,20 zł, papryka ok. 10 zł/kg.
Nikt mi nie wmówi, że ugotowanie wielkiego garnka kapuśniaku (gdy gotuję taką zupę, to na 2-3 dni) z młodej kapusty jest drogie, bo ostatnio za składniki do niej zapłaciłam w sumie 12 zł i jedliśmy ją trzy dni, w ilościach gigantycznych (;p). Gołąbki? To samo! 3 zł za kapustę, mielona wołowina 4 zł (pół tacki, która kosztowała 8 zł), koncentrat pomidorowy 1,50 i dwie torebki ryżu – 1 zł. Niecałe 10 zł za 8 olbrzymich gołąbków, których nawet nie dalibyśmy rady zjeść z niczym innym, jak tylko z niewielką ilością pieczywa. 2 dni obłędnie smacznego obiadu w tej cenie? Faktycznie, majątek... =)))
Ja wiem, że to się łatwo mówi. Sama idąc do sklepu dostaję małpiego rozumu, bo tu zobaczę coś smacznego, tam coś, na co akurat naszła mnie ochota, a gdzieś indziej jest jakaś nowość, ktorą warto byłoby spróbować. Z jednej strony jest niedrogo, z drugiej drogo jak cholera. Nie można całe życie żywić się najtańszymi produktami i bezustannie polować na promocje (te 50 gr mniej w jednym sklepie, to często wiele niższa kwota niż cena paliwa, które trzeba spalić, zanim się tam dojedzie, albo bilet na tramwaj czy cokolwiek), ale z drugiej strony, gdy wydatki przewyższają dochody, trzeba trochę pasa zacisnąć. Nie mogę powiedzieć, że jemy byle co, ale też głupotą byłoby powiedzieć, że jemy Bóg wie jak wyszukane rzeczy. Dla mnie zetknięcie się z DOROSŁOŚCIĄ i koniecznością samodzielnego zarządzania naszym małym gospodarstwem domowym (jak to brzmi... :D), było jak sierpowy w gębę. Nagle się zorientowałam, ILE trzeba zapłacić za WSZYSTKO. Pomijam już kawę, proszek do prania i te inne rzeczy, które zwykle kończą się wszystkie w jednym momencie, jakby się wcześniej umówiły.
Jest spora ilość zdrowych i smacznych rzeczy, które można ugotować za niewielkie pieniądze, ale i są też produkty, na których nie sposób oszczędzić. Sami zresztą wiecie, bo robicie zakupy, a Wasze komentarze pod poprzednim postem są na to najlepszym przykładem. Miałam zabrać się za zsumowanie kwot wydanych na jedzenie w ubiegłym miesiącu (zawsze zbieram paragony i robię pod koniec wyliczenie), ale naprawdę się boję.
Żadnego wniosku dziś nie ma, bo o cenach jedzenia można mówić wiele. Dla jednego będzie dużo, dla drugiego mało. Jeden wyda w Biedronce 50 zł, drugi za to samo w osiedlowym sklepie zapłaci 80 zł. A dania gotowe? O tym nawet nie wspominam. Temat zostawiam otwarty... ;)
Z przyjemnością śledzę Twoje wpisy na blogu, choć zazwyczaj milczę w komentarzach. Wydaje mi się, że ceny zależą od tego, gdzie się mieszka - jestem z południa i uważam, że ceny na wybrzeżu są dwa razy wyższe, niż u nas (Kraków i okolice). Nie mówię oczywiście o turystycznych sklepikach, ale o zwykłych sklepach dla mieszkańców w normalnych nadmorskich miejscowościach. Zawsze, jak podróżuję po północy, to zastanawiam się, jak mieszkańcy tych miejsc nie bankrutują, bo przecież płacy na pewno nie mają wyższych, niż u osób z innych części Polski. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMiałam zawsze to szczęście, że nigdy nie musiałam zwracać uwagi na to, co ile kosztuje. ALE ostatnio pojawił sie "problem" natury ambicjonalnej. Mój partner niby w żartach stwierdził, że przez to, że jem inaczej (zdrowiej, częściej, wymyślniej) wydajemy majątek na samo jedzenie, bo to dwie różne kuchnie na dwoje ludzi (jak gotuję obiad, to zawsze na 4 "palniki"...). Wkurzył mnie strasznie i żeby mu udowodnić, że nic się nie zmieniło (odkąd zmieniłam swoje żywienie) lub jest wręcz taniej - skrzętnie wszystko kalkuluję, i teraz znam ceny WSZYSTKIEGO z podziałem na sklepy, w których zwykle robimy zakupy. Udało mi się udowodnić mu, że jest taniej, choć niewiele. Ale ja nie o tym chciałam. Z tego co pamiętam, to Ty żyjesz obecnie w Gdańsku, zatem w normalnym, dużym mieście i ceny powinny być porównywalne do cen warszawskich. Ale gdzie tam. Oto moja kalkulacja twojego koszyka produktów: w sklepiku pod domem zapłaciłabym za wymienione przez ciebie produkty ok. 90 zł. W realu, który jest najbliżej z większych marketów i z lenistwa tam zakupy robimy - to 80 zł. W Almie, w której robimy zakupy co tydzień ten koszyk to prawie 110 zł! Ponad dwa razy więcej, a ceny zaokrąglałam wszędzie raczej w dół niż w górę. Ehhh....i pomyśleć, że pochodzę z warmińskiej wsi, gdzie chleb nadal kosztuje 1.90... (w almie 5,70). Wnioski powinny zostać wyciągnięte, ale takie durne burżuje są już chyba niereformowalne...
OdpowiedzUsuńWszystko to co napisałam odebrałyście nie tak jak to miało zostać odebrane i temat moim zdaniem poszedł w złą stronę, bo zaraz zaczniecie wyliczać ile kosztuje jeden kęs bułki. Tyle w temacie.
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie tylko jaką grupę ludzie ma na myśli Mały Blob używając sformułowania "durne burżuje" czyżby klientów w/w delikatesów?
swoją drogą właśnie zajrzałam na blog makecookingeasier.pl którego prowadzi współlokatorka Kasi T. u niej nie uświadczysz schabowego, albo warzyw z patelni. to chyba o czymś świadczy... że to kasa wpływa na to co mamy na talerzu. i koniec ja zdania nie zmienię.
OdpowiedzUsuńA ja juz chyba wiem, w czym tkwi problem:) Chodzi o inne rozumienie slow "zdrowa zywnosc". Bo ja zdrowe odzywianie rozumiem tak, ze jem poprostu duzo warzyw, owocow, ryb, chudego miesa bez panierki itp niezaleznie od tego gdzie to kupie. A dla M. zdrowa zywnosc to zywnosc ekologiczna (w sumie w takim wlasnie sensie uzywa sie okreslenia "zdrowa zywnosc"). A ta jest rzeczywiscie bardzo droga. Czy dobrze kombinuje?
OdpowiedzUsuńOla
Olu, to też. Chodzi mi też o to, że niestety większość ludzi wybiera wysoko przetworzone produkty, które są zdecydowanie tańsze aniżeli pojedyncze składniki. I w tym tkwi problem. Kolejny problem, to to napisała Ninoczka, że wynika to z ludzkiego lenistwa, ale wydaje mi się też że z tego iż wszyscy gdzieś ciągle pędzą, ważniejsza jest ilość a nie jakość. Nie bez powodu powstał nurt w nowatorskiej kuchni, który nazywa się "slow food" który skupia ludzi chcących chronić tradycyjną kuchnię - tą nieprzetworzoną, z najwyższej jakości składników - robionej z zaangażowaniem i sercem - a nie na przemysłową skalę.
OdpowiedzUsuńPo czesci sie zgodze, ale po czesci nie. Bo jak ja mam ochote na takie pierogi albo krokiety ktore smakują jak domowe, to musze zaplacic 20-25 zl za kilo. Taniej zrobilabym sama. Pierogow mrozonych ani innych gotowych rzeczy w biedronce na przyklad nie warto kupowac, bo moze i tanie, ale i niedobre.
OdpowiedzUsuńCzyli wynika z tego ze trzeba robic samemu:)
Ola
Witaj.Przebrnęłam przez cały Twój pamiętnik.Trafiłam na niego zupełnie przypadkiem i z tego przypadku bardzo się cieszę.Wiele Waszych rad wzięłam sobie do serca.Ja własnie staram się zmienić swoje nawyki żywieniowe i robię to raz z lepszym raz gorszym skutkiem.nie odchudzam się bo robiłam to tysiąc razy.zmieniam nastawienie do jedzenia.Idzie mi to powoli ale idzie.Jak na razie zgubiłam 10 kg z wagi 97 na 87.Już jestem Waszą fanką. Przesyłam buziaki z małopolski. cmok
OdpowiedzUsuńDziękuję z całego serca tym, którzy skomentowali dziś po raz pierwszy (ciężko mi się pisze, bo mam świeżo zrobione akryle i nie umiem pisać :D).
OdpowiedzUsuńIta01, zwykle nie kupuję jedzenia w osiedlowych sklepach. Wybieram sieciówki: Biedronka, Real, E.Leclerc, a w tych sklepach cena wszędzie taka sama, choć targowiska droższe, niż u mnie na południu, fakt. =)))
Dobra, z ciekawości wieczorem policzę, ile wydałam w maju na żarcie ;]
Hej, zacznę od tego, że jest to świetny blog, jestem w połowie czytania i cieszę się na następne 60 wpisów. Co do zakupów natomiast, nie wiem czy wiesz, że większość, jeśli nie wszystkie, mieszanki przypraw typu przyprawa do kurczaka czy ryb, które wymieniłaś, zawierają glutaminian sodu (lub jego pochodne), który zdecydowanie nie jest zdrowy. "Mami" nam smak, wszystko smakuje tak samo, uzależnia, powoduje migreny a nawet depresje, biegunki. Też kiedyś używałam takich kompozycji, albo kostek czy wegety dopóki nie uświadomiłam sobie co się za nimi kryje, lepiej kupić zioła, choćby te suszone i eksperymentować. Pozdrawiam ciepło:)PS. Nie boisz się mięsa mielonego za 8zł? Nawet drób tyle nie kosztuje...
OdpowiedzUsuńPrzegladam juz blog okolo godziny i niestety musze Ci powiedziec, ze wiele rzeczy ktore tutaj piszesz i polecasz to obiegowe mity rodem z "Pani Domu". Pojawiaja sie "diety" 1000kcal, ktore sa zabojostwem dla organizmu, rozprawy na temat "czy weglowodany tucza czy nie". Generalnie nic tutaj nie widze o aktynowsci, sporcie itp
OdpowiedzUsuńTomasz
Przykro mi, że nawet blog o odchudzaniu nie może się obejść bez komentarzy politycznych. Uprzedzając ewentualne riposty - nie, nie jestem zwolenniczką Kaczyńskiego, wręcz przeciwnie. Nie znoszę go i chciałabym słyszeć o nim jak najmniej, ale niestety, wyrafinowane uwagi na temat Alika, braku konta w banku albo tej nieszczęsnej Biedronki pojawiają się dosłownie wszędzie;/
OdpowiedzUsuńA moja to wina, że powiedział w taki sposób? Nikt inny nie nazwał biedakami milionów Polaków ;)))
OdpowiedzUsuńCo do mielonego za 8 zł... było akurat w promocji, za tackę mającą niecałe pół kg :) Nie stać mnie niestety na zmielenie polędwicy po 70 zł za kg :)))) pozdrawiam
Za wszystkie uwagi dziękuję :))
Btw, ale znowu Onet mi nazwał wpis... "Za taki obiad płacę w sumie... ze 12 złotych". Każdy polecany wpis nazywają k*rwa w taki sposób, żeby sensację zrobić, ciule...
Btw, Tomaszu, dietę 1000 kcal polecają dietetycy, zresztą gdybyś czytał uważnie, napisałbyś, co pisałam kilka miesięcy później.
OdpowiedzUsuńO kurde, ja faktycznie napisałam tak, jak Onet nazwał... buahahahhaa, ale wydźwięk ma biedny... Uczepili się jak nie wiem... :(((
OdpowiedzUsuńDietetycy a raczej pseudo-dietetycy to w wielu wypadkach osoby bez wiekszej wiedzy i bez zrozumienia biomechaniki czlowieka. Dlatego wiara w "diety" kapusciane, 1000kcal, zero wegli, same proteiny i inne smieszne wymysly to tylko strata czasu, pieniedzy i zdrowia.
OdpowiedzUsuńOczywiscie nie dyskredytuje Twojej sciezki ku zgubieniu zbednego tluszczu, co wiecej podziwiam ja.
Moge zapytac czy uprawiasz czynnie jakas aktywnoscia fizyczna by wspomoc swoja "diete" ?
Tomasz
Chyba wszystko co miałam napisać na temat zakupów napisałam we wcześniejszym poście.
OdpowiedzUsuńMusze się zgodzić , że glutaminian sodu to okropna sprawa.. Tez już się nie raczę szybkimi, słonymi(!) mieszankami do mięs itp.
M. - 'slow food' - zachwycam się tym co miesiąc kupując KUCHNIĘ. I próbuję też wcielać w życie , chociaż pomału. No, bo niestety czasami ciężko jak się wychodzi z domu przed 6, a wraca po 21..
Tomku, teraz już tak. Jeżdżę na rolkach i ćwiczę w domu z gumą. Wcześniej było mi się trudno zmobilizować, ale teraz już wiem, że jest mi to potrzebne :)
OdpowiedzUsuńLimonko zupełnie Cie popieram jeżeli chodzi o mielenie polędwicy, jest to zdecydowanie droga impreza. Nie wiem, czy próbowałaś np. mielonego indyka - mięso jest tańsze, bardzo dobre, mniej kaloryczne i zdrowsze niż wołowe czy wieprzowe. Można zmielić również inny drób, np pierś z kurczaka, ale co najważniejsze w przypadku indyka - jeżeli jest chowany w złych warunkach, albo źle karmiony, umiera, natomiast cyborg-kurczak rośne w złych warunkach, je obrzydliwe mieszanki a i tak trafia nasze talerze.
OdpowiedzUsuńEm najgorsze jest to, że wzmacniaczy smaku jest mnóstwo i trzeba by było mieć wyższe wykształcenie chemiczne, żeby wszystko zrozumieć. Dlatego najlepiej nie kupować produktów, które w składzie mają cokolwiek, czego nie potrafimy rozszyfrować. Ja ostatnio zainwestowałam w książkę typu poradnik konsumenta "Tabele dodatków i składników chemicznych", gdzie są również opisane dodatki do kosmetyków.Polecam
Pozdrawiam
Marzena
Jazda na rolkach i cwiczenia z guma hmm jako dodatek jak najbardziej. Chodzilo mi o konretne cwiczenia aerobowe(cardio)/interwalowe(hiit). O okreslonym tetnie i dlugosci trwania? Zdajesz sobie sprawe, ze po dlugim okresie wazenia ponad 100kg, gdy nie bylas aktywna fizycznie uklad sercowy byl wysoko nadwyrezony. Nie ma nic lepszego niz wysilek aerobowy by podbudowac zmeczone serce i organizm.
OdpowiedzUsuńTwoje sposoby moze i sa dobre dla ludzi, ktorym za bardzo nie chce sie przemeczac. Tak to widze.
Tomasz
Tomaszu, od dawna wiadomo, że sama dieta spowoduje ze sie schudnie, a same cwiczenia nic nie dadza. Wiadomo, że lepiej robic jedno i drugie, ale jak ktos nie lubi cwiczyc, nie ma czasu albo cokolwiek innego to chyba lepiej zeby schudl na samej diecie niz zeby nic nie zrobil, prawda?
OdpowiedzUsuńOla
I chyba poniekąd taka jest idea bloga, Tomaszu: tak rozumiem tytuł "przyjemne odchudzanie". ;)
OdpowiedzUsuńMój powyższy komentarz odnosi się do słów Tomasza: 'Twoje sposoby moze i sa dobre dla ludzi, ktorym za bardzo nie chce sie przemeczac. Tak to widze.'
OdpowiedzUsuń@Ola
OdpowiedzUsuńNiby czemu? Gubienie wagi/lapanie kilogramow rozbija sie o bilans kaloryczny ujemny/dodatni.
Jezeli poprzez aktywnosc fizyczna bedziesz doprowadzac do ujemnego bilansu to mozesz jesc zywcem co chcesz i bedziesz tracic wage.
Sama dieta to tez sredni pomysl. Chudniecie z glowa i zdrowo to aktywnosc fizyczna(glownie ludzie wybieraja cardio ze wzgledu na niskie tempo) + zbilansowa diete o ujemnym bilansie kalorycznym.
Jesli ktos nie lubi cwiczyc to ma pecha i bedzie sobie glodowal by cos zrzucic, jego problem. Pracowanie nad wynikami/sylwetka/zdrowiem to ciezka praca a nie dylemat czy mi sie chce czy nie.
Tomasz
Zeby schudnąc jedzac wszystko co chcesz musialbys codziennie cwiczyc po 2 godziny- moze dla kogos to wykonalne, ale dla mnie nie. Ja cwicze w domu sama-polaczenie cwiczen aerobowych, jogi, pilatesu, ok 3-4 razy w tygodniu po 30 min. Wiecej albo nie mam czasu, albo mi sie nie chce, albo nie moge bo np zle sie czuje. Wiec wole mniej zjesc i kropka.
OdpowiedzUsuńOla
Poza tym dieta 1000-1200 kalorii nie powoduje ze chodze glodna, uwierz mi:)
OdpowiedzUsuńOla
Tomku, powiem tak... podchodzisz do tematu tak samo, jak Waldek. Ja po zrzuceniu kg po pierwsze mam niskie tętno (ok. 60 na minutę), to i niskie ciśnienie (zwykle 90/60). Boję się kardio, bo miewam czasami arytmie i nie wiem, czy by to mi jakoś nie zaszkodziło - to jest właściwie jedyna rzecz, która mnie powstrzymuje, niemniej przyznaję z ręką na sercu, że czasami gdy się bardzo zmęczę ćwiczeniami, jest mi bosko :)
OdpowiedzUsuńMarzenko, sęk w tym, że my kochamy wołowinę :) Kupuję owszem mielone z piersi indyka lub kurczaka, ale wtedy, gdy mi się akurat rzuci w oczy. Nie zawsze tam gdzie kupuję, ono jest, ale i nie zawsze ja tam bywam ;)))))))) No i nie zależy mi już AŻ TAK na tym, by mięso które jem, było możliwie najmniej kaloryczne - w sensie, m.in. dlatego rzadko jem już cycki kurze ;)))
Najważniejsze w życiu to równowaga, balans. Dla organizmu nie jest dobre ani przejadanie się ani nic nie jedzenie, ani forsowne ćwiczenia ani ani kompletny bezruch.
OdpowiedzUsuńZ tym ćwiczeniem 30 min to - bez urazy - możesz sobie darować, organizm przechodzi na spalanie tkanki tłuszczowej po 40 min średnio intensywnych ćwiczeń (tak ok 65% naszego maksymalnego tętna).Pilates jest świetnym ćwiczeniem kształtującym wszystkie mięśnie tzw. "głębokie", odpowiadające m. in. za utrzymanie prawidłowej postawy i jest super dla osób zgarbionych, przykurczonych, pracujących przy komputerze - ale z odchudzaniem raczej niewiele ma wspólnego. Co więcej jak nie masz odpowiednio ukształtowanej tkanki mięśniowej, nie jesteś w stanie zrobić wielu pozycji pilatesowych.
Nie zgodzę się również że podczas ćwiczeń można jeść co się chcę i ile się chcę. Organizm i nasze mięśnie potrzebują "paliwa" odpowiednio skomponowanego, zarówno przed jak i po wysiłku.
Agata, to lepiej się wcale nie ruszać, niż trochę pokręcić tyłkiem przez 30 minut? Bo moim zdaniem lepiej choć trochę, niż w ogóle :)))
OdpowiedzUsuńNiestety jako czlowiek, ktory jest zapalonym sportowcem i opiera swoja wiedze na sportowcach, autorytetach w dziale zywienia sportowego oraz badan naukowych. Mam inne podejscie do tego tematu dlatego u Nas liczy sie ciezka praca, dawanie z siebie 110%, solidne treningi. "Zeby schudnąc jedzac wszystko co chcesz musialbys codziennie cwiczyc po 2 godziny" Czemu po dwie godziny a nie 1.45h albo 2.15h ? Na czym opierasz swoja teorie?
OdpowiedzUsuńCo do arytmii, nie powinna przeszkadzac przy lekkim tempie aerobowych czy basenie. Problemy z sercem, zawalami, szokami sercowymi wystepuja glownie u zawodowych sportowcow szczegolnie biegaczy, kolarzy. Zreszta zawsze mozna skonsultowac sie z lekarzem sportowym, dowiedziec sie co i jak. A tak w ogole leczysz ta arytmie?
Tomek
Robiono mi echo serca, ale poza lekką bradykardią niczego nie wykryto. Przeskakiwania serducha mam tylko gdy jestem albo bardzo zmęczona, albo bardzo zestresowana (zwłaszcza podczas stresu) - ogólnie mi w ogóle nie dokucza, tylko że z moją hipopchondryczną naturą od razu biorę na poważnie :))) trenowałam w podstawówce i gimnazjum siatkówkę i nigdy nic mi nie dolegało (poza wielkim tyłkiem ;p).
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle, to sportowca mam w domu. Waldek trenował kilka sztuk walki, miewał różne sportowe perypetie, więc źródło wiedzy mam pod ręką ;) dziękuję za rzeczowe komentarze - nareszcie wypowiedział się jakiś mądry mężczyzna ;)
Tomek 1.45 czy 2.15 to juz jakos nie ma znaczenia. Chodzi o to ile jestes w stanie spalic kalorii. A ja musialabym spalac jakis 1000 kcal jedzac normalnie czyli ok.2000 kal. A w jakim czasie spalisz 1000 kcal? Mysle ze 2 godziny to minimum.
OdpowiedzUsuńAgata, cwicze glownie dlatego aby wzmocnic miesnie. Jak sie chudnie to zaczynaja przyjemnie sie ukazywac, szczegolne po cwiczeniach.
Wiec nie mow ze lepiej nic nie robic niz cwiczyc po pol godziny, bo ja widze ze to mi cos daje:)
Ola
Witam WSZYSTKICH ;) (a Wy ciągle o mnie beze mnie :P )
OdpowiedzUsuńDzięki za Wasze wypowiedzi (i te pochlebne i negatywne) Właśnie o to chodzi żeby dyskutować i wymieniać poglądy bo,... bo żeby dyskutować trzeba myśleć.
Często myślę jak ludziom przedstawić i uzmysłowić wiele rzeczy i naprawdę nie jest to łatwe.
Odnośnie "diety" (nie lubię tego słowa w odniesieniu do tego co chcemy przedstawiać w tym blogu) - wiele razy to pisałem w różnej formie. Ludzie przestali myśleć co jedzą i w jakich ilościach. A najczęściej jedzą dużo więcej niż potrzebują, nie mówiąc o tym co. Jedzą z nudów, z nerwów, dla towarzystwa. Zapominają czym powinno być tak naprawdę jedzenie. Lenie często narzekają na "koszty". Tak naprawdę to sprawa wyborów i decyzji jak ze wszystkim. A bilansować je powinno się dużo szerzej, biorąc pod uwagę np. koszty leczenia czy choćby wizyt u lekarzy po wieloletnim zaniedbywaniu się. Jakość i wartość jedzenia możemy przeliczać i kontrolować na różne sposoby. Najważniejsze by to robić i myśleć ;)
Co do ćwiczeń, ruchu itd. - każdy jest lepszy od ruchu samymi ustami czy klikaniem po klawiszach :P
Tomku, widzę że jesteś zwolennikiem siłowni czy ćwiczeń w specjalistycznych miejscach. Sęk w tym, że naprawdę ciężko jest przekonać do tego ludzi, którzy nigdy z nich nie korzystali ;/
Do tego często ludzie nie maja na to czasu albo funduszy. Ale ja jestem zwolennikiem teorii, że ćwiczyć można wszędzie i o każdej porze. Nawet przed TV, w pracy, w drodze do i z niej a nawet jadąc samochodem czy stojąc w korku :P Tak naprawdę istotne jest to by o tym myśleć i najnormalniej w świecie zacząć to robić ;)
Jak często w życiu bywa, pierwszy krok i cała męczarnia przed nim są najtrudniejsze. Jednak po nim, ani się nie spostrzeżemy a będziemy już biegać.
Jeszcze raz pozdrawiam Wszystkich ;)
Witam,
OdpowiedzUsuńprzeczytałam Twój wpis na onecie, bardzo mnie zaciekawił ponieważ ostatnio jestem na podobnym etapie "kuchennym". Tzn gotujemy z moim K dla siebie, często z Biedronki lub Netto i dość szybko zauważyłam, że można ugotować równie dobry i zdrowy obiad za 30zł i za 10zł.
Gotowych dań nie mogę jeść bo mam wrzody więc dość szybko "wykrywam" gdy producent oszukuje, jest zbyt tłuste i podrzędne. Mój żołądek zmusza mnie do domowego jedzenia ;-)
Zaraz idę się rozglądnąć po Twoim blogu.
Dobrego wieczoru!
Cześć kocie w butach i miłego czytania =)))
OdpowiedzUsuńTak odnośnie ćwiczeń to jutro wybieram się po karnet na siłownię :) Zbierałam się już dłuższy czas. No, a mimo tego, że zdrowiej się odżywiam to chcę, żeby moje ciało wyglądało dobrze. Bez trzęsącego się brzucha i ud. Mam nadzieję, że się jakoś wkręcę w taką zmianę trybu życia, no ale jak wiadomo początki są najtrudniejsze. Oprócz tego chodzę sobie jeszcze na zumbę. Oby mi się udało :)
OdpowiedzUsuńOla, wybacz mi ale Twoje odchudzanie na 1000kcal/dziennie w koncu moze sie zle skonczyc. Jest to zdecydowania za mala podaz by utrzymwac w ryzach caly organizm nie mowiac o dostarczaniu mikro i makroelementow oraz potrzebnych tluszczow w ktorych rozbijaja sie witaminy "ADEK". Nie chce Cie straszyc ale 1000kcal to glodowka.
OdpowiedzUsuńCo do mojego zdania nt czasu czy 1.45h czy 2.15h to wielka ironia. Kazda osobe rozpatruje sie osobno, jedna moze szybciej nakrecac metabolizm druga wolniej. Jedna ma tendencje do szybkiej przemiany materii i ciezkiego lapania kilogramow (ektomorficy) a inny na odwrot (endomorficy)
@Limonka, ja sam jestem wkrecony w Sporty Silowe i Koszykowke/Streetball. Jednak moj partner do cwiczen silowych to wlasnie osoba z BJJ/Grappling (sztuki walki), swietnie sie nam razem trenuje i poszerza wiedze.
Nie myslalas w ramach wysilku tlenowego dodac jakies sesje na basenie, zaczynajac od lekkiego tempa i dosyc krotkich dystansow?
Tomek
@WDM1
OdpowiedzUsuńCwiczyc mozna wszedzie, jest tyle rodzajow cwiczen domowych, ze mozna z nich korzystac okragly rok. Na drazek czy porecze kazdego stac bo mozna je zamontowac wlasnorecznie, jezeli nie ma sie mijesca w domu, to istnieja place zabaw gdzie wieczorami mozna cwiczyc na drabinkach podobnie jak Ci panowie:
http://www.youtube.com/watch?v=wbxEdnDrIk0
Kombinacji jest multum, lecz z reguly nie ma checi, za to sa lenistwo i wymowki. Przerabialem to z dziesitkami znajomych.
Tomek
Tomek, jestes facetem, wiec nie dziwne ze jestes glodny jak zjesz 1000 kcal. JA jem 5 posilkow dziennie, 3 wieksze i dwa mniejsze i naprawde nie chodze glodna. NIE CHODZE GLODNA wiec to NIE JEST glodowka. Jem 100 razy wiecej warzyw i owocow niz wczesniej wiec jak moge dostarczac organizmowi mniej witamin?
OdpowiedzUsuńOla
I zawsze jem salatki z olejem z pestek winogron lub oliwą wiec przyjmuję tez tluszcze.
OdpowiedzUsuńOla
Ja Ci nie bede mowic co masz robic, obys nie musiala wspominac moich slow.
OdpowiedzUsuńhttp://www.sfd.pl/Dieta_1000kcal__ile_%C4%87wiczy%C4%87_by_schudn%C4%85%C4%87-t444302.html
Polecam lekture, jezeli Cie zainteresuje jestem sklonny dac wiecej pomocnych linkow.
Tomek
Na to wychodzi ze rozchodzi sie tu o 200 kcal. A ja napisalam ze jem 1000-1200. Jednego dnia zjem 1000, drugiego 1250, a trzeciego 1150. Nie licze kazdej kalorii, zaokraglam.
OdpowiedzUsuńOla
Nie, nie rozchodzi sie tutaj o 200kcal. 1200-1250 to bazowe zapotrzebowania dla czlowieka, ktory nie spala w ciagu dnia zadnych kcal. Nie chodzi, nie pracuje, nie rusza sie, nie cwiczy ...
OdpowiedzUsuńZ mojej strony tyle, nie lubie walki z wiatrakami. Stawiam badania/nauke ponad diete 1000kcal wybacz. Pozdrawiam.
Tomek
Tomku, ja i basen to rzecz niemożliwa - wstydzę się nóg, więc nie da rady ;)))
OdpowiedzUsuńBJJ znam, bo moi koledzy trenowali i bardzo mi się podoba, na coś takiego bym chętnie poszła, mimo że męczące podobno cholernie [iiii na tajski boks :D] :)
Co do 1000 kcal, teraz wydaje mi się niemożliwością, że mogłam tak jeść - byłam senna, wiecznie zmęczona... na początku było fajnie, potem mniej. W końcu, po długim czasie się przestawiłam i była to najlepsza moja decyzja, dlatego też nikomu już nie polecam takiej "diety" :)
Wiec jaką diete polecasz Limonka?
OdpowiedzUsuńNie polecam żadnej. Najlepiej jest najzwyczajniej w świecie zmienić sposób żywienia i pewne rzeczy ograniczyć i zamienić na inne :)))
OdpowiedzUsuńNINOCZKAAAAA, teraz dopiero przypomniałam sobie o tym, co pisałaś ostatnio, tj. o zmianie pracy. Czyli że co, odpuściłaś sobie zupełnie dotychczasowe miejsce? A co ze studiami? :(((
OdpowiedzUsuńNo coś Ty:). Po prostu w sierpniu i wrześniu nie mam nawet stypendium i pracy w wakacje szukam zawsze. Będę miała umowę na okres próbny. Jak się okaże, że dobrze mi się z tą firmą współpracuje i firmie ze mną, to pewnie nie będzie problemu, żeby uelastycznić trochę mój czas pracy. Nie mam zamiaru rezygnować ze studiów. Zwłaszcza, że jak powiedziałam Pani w dziekanacie, że je rzucę jak będą mnie tak olewać, to nagle się okazało, że właściwie wszystko jest możliwe. Mogę sobie nawet jeździć na koszt wydziału do mojego promotora na wykład do Krakowa, czy Warszawy. Albo nawet na jakiś dowolny inny, do kogokolwiek n.p. do Poznania. No i może wreszcie się znajdą pieniądze dla mnie jakieś. I jeszcze składam wniosek o grant. Mam zdecydowanie zamiar przestać rozmieniać się na drobne. Oprócz studiów byłam zaangażowana w milion innych projektów, wszystkie oczywiście społecznie, przez co nie miałam ani kasy za bardzo, ani czasu na zajmowanie się nauką. Do końca czerwca pozbędę się całego zbędnego balastu i dalej skupię się na tym, żeby się rozwijać i zwyczajnie dobrze żyć, bo już nie mogę tak jak teraz. Oczywiście jak się okaże, że nie da się pogodzić pracy ze studiami, to wybiorę studia, a pracę potraktuję po prostu jak kolejne cenne doświadczenie. Teraz nie będzie problemu, bo są wakacje.
OdpowiedzUsuńAaaaa, chyba że tak, już wszystko rozumiem =))) cieszy mnie, że udało Ci się postawić na swoim ;)
OdpowiedzUsuńDobre podejście Ninoczka ;)
OdpowiedzUsuńJa też muszę się rozejrzeć za pracą na wakacje, ale najpierw muszę odbębnić praktyki..
Słuchajcie...
OdpowiedzUsuńKUPIŁAM BARANINĘ!! Po roku szukania w sklepach, NARESZCIE... <3
O kurcze...barana to bym chyba nie zjadła :/
OdpowiedzUsuńJa też jakoś nie, nie wiem czemu nawet. :)
OdpowiedzUsuńTeż nie wiem czemu :p fajne zwierzątko w sumie.. Nikt na codzień tego nie je, może dlatego... :-)
OdpowiedzUsuńA tam fajne... jagnięcina jest pyszniutka :D Taka mała, puchata kuleczka... :D
OdpowiedzUsuńLimcia, proszę Cię.... :p :>
OdpowiedzUsuńAwwww :( A kiedyś chciałam spróbować jagnięciny :(
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle to kupcie mi jeża afrykańskiego , małego pigmeja. Oczywiście nie mam zamiaru go jeść :)
Em., ostatnio z ciekawości szperałam w internecie w poszukiwaniu wiadomości o nich :D są śliczne :D Jako, że mój chomik jest już przystarszawy (nie wypominam mu, niech żyje ze sto lat:p) zastanawiam się nad następnym maluszkiem do kochania :D najpewniej znowu będzie to chomik :p
OdpowiedzUsuńJa też bym chciała zwierza. I moja latorośl też. Ale mój konkubent nie chce bardzo zdecydowanie:(.
OdpowiedzUsuńSą boskie <3 Zakochałam się w nich!
OdpowiedzUsuńNinoczka, sama się ostatnio nad tym zastanawiałam. Wiesz, nie cierpię Angeliny Jolie, bo jest piękna i podoba(ła) się Waldkowi (gdy była okrąglejsza lekko), ale gdy zobaczyłam ostatnio jej zdjęcia, zrobiło mi się słabo. Z jednej strony musiałabym skłamać mówiąc, że wygląda bardzo źle, ale z drugiej strony sądzę, że jest za szczupła i widać to zwłaszcza po nogach i rękach. Ale wiesz, na Pudelku artykuły komentują młodziutkie dziewczęta, dla których ideałem kobiety jest nie Scarlett Johhanson (http://i2.pinger.pl/pgr188/417f7f94001ef28e4d6e2a73/scarlettjohansson.jpg), czy Katherine Heigl, czyli zdrowo wyglądająca i ładnie zbudowana kobietka, a właśnie takie suchotnice wyglądające jak ta nasza końskogęba Anja Rubik, czy wspomniana Jolie. Pudelek sam kreuje wzorce idealnego wyglądu - chcąc nie chcąc. Ktoś wygląda ok, jak Ania Mucha, to napiszą, że przytyła parę kilogramów i już roi się od komentarzy, że Muszka jest tłustą świnką. Już od dłuższego czasu zauważyłam tę niepokojącą tendencję i niestety niewiele możemy na to poradzić, oprócz wkurzania się :///
OdpowiedzUsuńBtw, jeże są słodkie ^^
Ninoczko, myślę i myślę i właściwie nie wiem..
OdpowiedzUsuńMoże tak się już u nas przyjęło. Takie teraz obowiązują kanony :/
Co do mojego zdania to chyba bardziej rażą mnie jednak wylewające się oponki ze spodni biodrówek i mega lycrowana bluzka. Chociaż na takie wystające kości też mi się źle patrzy..
Em., oponki wystające z biodrówek są najgorsze =)
OdpowiedzUsuńJa też uważam, że gorzej wygląda osoba otyła.. Nie wiem, może dlatego, że ludzie myślą, że osoba otyła wygląda tak przez swoje zaniedbanie, a taka szczupłość jest oznaką jakiejś choroby..
OdpowiedzUsuńAle w pewnym sensie jest w tym słuszność. Ludzie często są otyli, bo o siebie nie dbają, szczupli (ale nie chorobliwie) natomiast odwrotnie.
OdpowiedzUsuńNo dokładnie. Chyba, że szczupłość wynika z choroby, to wtedy już inna sprawa. Tak jak napisała Madzia.
OdpowiedzUsuń