sobota, 2 lipca 2011

153. można też pisać.

             (...) Słowo daję, byłam pewna, że podczas tej urokliwej sesji w łazience schudłam co najmniej trzy kilogramy. 
            - Dlaczego ty w ogóle jesz takie rzeczy? – zapytał mnie Eryk, gdy nazajutrz, nadal wstrząsana mdłościami, omdlewającym głosem zdawałam mu szczegółową relację o aktualnym stanie mojego zdrowia. Przeklinałam wszystkie serki topione na świecie i wyobrażałam sobie, jak każda fabryka produkująca ten szatański produkt rozpada się w pył. 
            - Nie jem... od dzisiaj... – jęknęłam. 
            Byłam stuprocentowo pewna tego, co mówię. Logicznym było dla mnie, że skoro i tak sama myśl o włożeniu czegokolwiek do ust powoduje u mnie potężne mdłości, mogę wykorzystać tę sposobność do przejścia na dietę. Nie miałam pojęcia jak to się robi, co powinnam jeść, a czego nie. O czym na zawsze zapomnieć, a do czego się przekonać. Czułam się trochę jak przedszkolak, któremu wręczono do ręki „Lalkę” i kazano wypisać wszystkie romantyczne i pozytywistyczne cechy Wokulskiego. Byłam zdezorientowana.
            Jeszcze tego samego dnia, gdy nie czułam się już do końca wyżuta i wypluta, postanowiłam wykorzystać Internet do czynności, która nigdy wcześniej nie przeszła mi przez myśl. Z namaszczeniem godnym kapłana, na klawiaturze mojego komputera wystukałam słowo DIETA. Lawina ruszyła. Niemal zmiotła mnie z krzesła. Niezliczona ilość stron internetowych poświęconych dietom, odchudzaniu, kaloriom i Bóg wie, czemu jeszcze wiążącemu się ze zdrowym stylem życia sprawiła, że rozdziawiłam usta i tępo wpatrywalam się w ekran. Dieta Montignaca, dieta South Beach, dieta owocowa, dieta 1000 kcal, dieta, dieta i jeszcze raz dieta. W głowie mi się nie mieściło, że aż tyle tego cholerstwa ludzie nawymyślali, żeby grubasy miały się czym zajmować. Uważnie śledziłam więc po kolei wszystkie diety, o których pisano, że na sto miliardów procent są skuteczne, gwarantują szybką i trwałą utratę wagi i po których na pewno nie dosięgnie mnie koszmar odchudzających się – efekt jojo. To akurat jeszcze niewiele mnie obchodziło. Ważyłam sto dwanaście kilogramów i nigdy przedtem nie byłam na diecie, nie wspominając już o czymś, co zwie się „utrzymaniem wagi”. Z jednej strony chciałam być rozsądna i nie zaszkodzić sobie jakimś drastycznym jadłospisem zezwalającym na dwa sucharki i pół pomidora dziennie, z drugiej natomiast, skoro już podjęłam tę trudną decyzję o przejściu na dietę, efekty chciałam osiągnąć jak najszybciej (...)

wszelkie prawa zastrzeżone. 



27 komentarzy:

  1. Niezły początek, pamiętaj, jak skończysz chce z osobistą dedykacją :D

    OdpowiedzUsuń
  2. To początek, owszem, ale części drugiej... BUM!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Stanowczo za długo nie rozmawiałyśmy przy kawie :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie mogę doczekać się publikacji! Najlepiej także w formie ebook'u :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmm... powiedz, jaki charakter ma mieć ta książka? Raczej poradnikowy, beletrystyka z lekką inspiracją faktami, czy bardziej pamiętnik literacki?

    Ja dziś przefarbowałam włosy, kupiłam dwie bluzki i spodnie pasujące do pracy i dwa razy przegrałam w bilarda z moim mężczyzną (nie cierpię tego określenia, powinnam napisać "moim pijanym konkubentem"). No i mój cudowny sąsiad zadzwonił, że zaczął naprawiać mój stary rower. Jak mu już powymieniam wszystkie niemetalowe elementy na białe, przemaluję go na różowo i przyczepię z przodu wiklinowy koszyk, to wam pokażę. A teraz czekam na walkę Kliczki, żeby otworzyć białe wino z biedronki, którego jeszcze nie próbowałam. Nie wiem po co to piszę. Chyba też mam czasem potrzeby ekshibicjonistyczne. Albo czuję się tu jak w kawiarni ze znajomymi, z którymi mam ochotę rozmawiać niezobowiązująco (a nie jest to częste). A Wy jak spędziłyście tę szarą sobotę?

    OdpowiedzUsuń
  6. Znaczy na różowo to rower, nie sąsiada.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapowiada się świetnie Limonko :) popatrz, jak ten serek topiony zaważył na Twoim dalszym wyglądzie :D
    Moja sobota szara, w domu. Pograłam trochę w makao, poczytałam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Co czytasz? Ja zaczęłam 3 książki równolegle (za każdym razem obiecuję sobie, że tak nie będę robić) "Taniec śmierci" Prestona i Childa, "4" Łysiaka (again) i "Dumę i uprzedzenie".

    OdpowiedzUsuń
  9. Znam to ! Też czasem czytam kilka i jestem na siebie wściekła. Aktualnie Coben 'Na gorącym uczynku' :) Właściwie dziś go prawie skończyłam.
    'Duma i uprzedzenie' jest na mojej liście :)

    OdpowiedzUsuń
  10. A ja niedawno wrocilam do domku. Byl piekny, sloneczny dzien :)I zaczynam czytac (drugie podejscie, bo moj maly spi, to w koncu moge sie skupic na czytaniu) "Dziewczyna w zlotych majtkach" Juan Marse. Milej nocki :D/Eve/

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie wiem, na co najpierw mam odpisać. O_O
    Książka ma łączyć w zasadzie wiele cech, ale za wcześnie jeszcze, by o tym pisać. Jedno jest pewne - ma być sporo humoru ;)))

    Sobotę spędziłam hmm... w domu :) mój konkubent (hahahahaa to określenie jest OBLEŚNE :D) wylegiwał się w łóżku z psem, ja gotowałam, czytałam książkę, oglądałam Tour de France (nareszcieeeee!), jadłam popcorn, oglądałam Fringe i takie tam inne (hyhy).
    Dziś najpewniej powtórka z lenistwa :)

    Ninoczka, jaki kolor włosów? Jakie bluzki, jakie spodnie? :D Jak o ciuchach, to chcę wiedzieć FSZYSKO :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Kolor włosów się nazywał chyba czekolada toffi, ale jest zwyczajnie czarny ;(. Już dawno nie miałam takich ciemnych włosów. Spodnie są jasne i proste Bay Trading Company. Bluzki czarne. Jedna no name, fason w stylu Jaclyn Kennedy, a druga river island, na grubych ramiączkach z bardzo dziwnie przekręconym materiałem przy dekolcie.

    Od kiedy zaczęłam pracować, czuję się jakbym miała pustą szafę. Nic mi nie pasuje do pracy. Spódnice za krótkie, albo za frywolne. Dekolty za duże, kolory za ostre. Wczoraj wyrzuciłam wszystko z szafy i do osobnej szuflady włożyłam wszystko, co się nadaje do pracy. No i jakoś niewiele tego było:(. Muszę pouzupełniać. Byliśmy ostatnio na filmie "Uwikłanie" i tam Pani prokurator ubierała się idealnie. Muszę poszukać podobnych sukienek.

    OdpowiedzUsuń
  13. To jest OKROPNE. Dress code to największa głupota jaką ktokolwiek wymyślił, choć z drugiej strony odczuwam dziwną fascynację kobietami, które dobrze czują się w strojach tego typu.
    Włosy farbowałaś Palette może? Ja kiedyś uczyniłam tę głupotę i miast kasztanowego odcienia uzyskałam CZARNY. Wyglądałam jak czterdziestoletnie, grube pół dupy zza krzaka... było OKROPNE. Może szybko Ci się wypłucze?

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie Palette, Garnierem. Powinien się szybko wypłukać:).
    Niby nie obowiązuje mnie ścisły dress code, ale mam do czynienia z klientem biznesowym, więc powinnam przestrzegać pewnych reguł. Czuję się wtedy pewniej. Z resztą, nie byłabym dobrze odebrana raczej gdybym wyskoczyła w żarówiastej bluzce z dekoldem do pępka czy zwiewnej letniej sukience w kwiaty. A tak, na przykład, byłoby cudownie:

    http://www.makelifeeasier.pl/moda/stroj-dnia-do-pracy/

    http://mojetakiete.pl/product-pol-572-Olowkowa-spodnica-z-kokarda.html

    http://www.snobka.pl/artykul/2483#komentarz_165833

    OdpowiedzUsuń
  15. Spódnica z kokardą... <3

    Garnier szybko się wypłukuje :)))) też farbuję tym. Bardzo bardzo jasny blond. Też mi ambitna nazwa... ;D

    OdpowiedzUsuń
  16. Spódnica jak spódnica. One wszystkie są takie same:). Jeśli wpadłeś między wrony...

    Zaraz będę piekła bułeczki otrębowe (takie: http://pracowniawypiekow.blogspot.com/2010/04/bueczki-otrebowe-jak-grahamki.html) i babę ziemniaczaną z warzywami. Do tego surówka z żółtej cukinii. Po prawie miesiącu jedzenia świństw na mieście muszę jakoś wrócić na dobre tory.

    OdpowiedzUsuń
  17. O kurza stopa, wyglądają smakowicie. Pewnie będą śliczne i pyszne. A baba ziemniaczana z warzywami to jaka? Jejku Ninoczkaaaaa, jakie Ty dobre rzeczy robisz *_*

    OdpowiedzUsuń
  18. Baba ziemniaczana to jest potrawa, którą pamiętam z dzieciństwa. Babcia robiła ją tak, że do ciasta jak na placki ziemniaczane dodawała trochę mąki, podsmażony boczek i cebulę, dużo pieprzu, a potem to wszystko na blachę i do piekarnika, aż się wierzch zrobi ciemny. Ja zamiast boczku dodaję marchewkę podduszoną z cebulą, porem i cukinią, zielony groszek i zielony pieprz z marynaty. Najbardziej lubię taką odsmażaną:).

    OdpowiedzUsuń
  19. Nie podoba mi się słowo DIETA;) I te wymyślne, o których wspomniałaś. Najlepiej chyba sprawdza się MŻ;)
    Pozdrawiam, miłego popołudnia

    OdpowiedzUsuń
  20. a idźże!! przeczytaj całą Limonke...bo nie wiesz co mówisz JaKa! miłego....

    OdpowiedzUsuń
  21. Anonimowy, podczytuję Limonkę, ale w parę dni nie da się wszystkiego przeczytać... idę

    OdpowiedzUsuń
  22. Przecież Limonka zawsze mówiła, że najlepiej jest mniej żreć i uważać na to co się je... :|

    OdpowiedzUsuń
  23. Mówiłam też, że nie cierpię słowa dieta, ale JaKa chyba czyta mnie od chwili zaledwie i nie zdążyła przebrnąć przez gąszcz postów, więc jeszcze tego nie wie :))) :P

    OdpowiedzUsuń
  24. Spoookojnie :D

    Przestraszyłyście mnie Palette! Niedawno kupiłam Mousse tejże firmy, kolor : orzech laskowy. Teraz się boje farbować :( Byłam wierna Castingowi zawsze i to byłby eksperyment. Zwłaszcza, że kolor włosów mam już prawie naturalny..

    OdpowiedzUsuń
  25. * tzn. farba Schwarzkopf Perfect Mousse tak właściwie :D

    OdpowiedzUsuń
  26. Limonko czy w pierwszych miesiącach odchudzania uprawiałaś jakieś sporty/ ćwiczyłaś i czy pozwalałaś sobie na jakieś słodkości czy całkowicie z nich zrezygnowałaś? Pozdrawiam OLGA

    OdpowiedzUsuń
  27. Nie jadłam słodyczy przez jakieś 4 miesiące, ale tez nie ćwiczyłam :)))
    pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń

Zastrzegamy sobie prawo do usuwania komentarzy obraźliwych i wulgarnych, zarówno w stosunku do autorów, jak i czytelników oraz innych komentujących. Blog nie jest miejscem wyładowywania swoich frustracji. Szanujmy się nawzajem!

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...