wtorek, 30 sierpnia 2011

169. panna Ortoreksja.


Ortoreksja... Czy to słowo jest Wam znajome? Brzmieniem niebezpiecznie zbliżone jest do anoreksji i gdyby się mu bliżej przypatrzeć, okazuje się, iż w rzeczywistości ma z nią coś wspólnego.

Ortoreksja (od greckiego orto - prawidłowy i oreksis - apetyt) to najprościej rzecz ujmując, zaliczana do zaburzeń odżywiania choroba polegająca na obsesyjnej dbałości o jakość spożywanego jedzenia. Postanowiłam poświęcić jej czas, ponieważ jest chorobą, która może nam towarzyszyć nawet bez naszej świadomości jej istnienia.

To cwana bestia, a rozwija się powoli, w ukryciu. Wystarczy, że przejdziemy na dietę... Zresztą podobnie, jak w przypadku anoreksji i bulimii. Pewnego dnia podejmujemy decyzję, że zaczynamy jeść zdrowo. Więcej uwagi poświęcamy na czytanie etykiet na produktach spożywczych, bacznie obserwujemy ich pochodzenie, skład i unikamy niektórych z nich. Odstawiamy jedzenie zawierające emulgatory, glutaminian sodu, benzoesan potasu, wapnia... Powoli skreślamy z naszej diety kolejne produkty, które wydają się nam szkodliwe. Jemy coraz mniej urozmaicone potrawy, ograniczamy się do kilku składników uznanych przez nas za zdrowe i bezpieczne. Jemy w samotności, unikamy jak ognia jedzenia w towarzystwie i poza domem, bo tylko my wiemy doskonale, co wolno nam włożyć do ust, a czego nie. Nie mamy zielonego pojęcia o tym, że coś jest z nami nie tak. Że nasze postrzeganie jest wypaczone. Że jesteśmy chorzy.

Ortoreksja rodzi się w głowie, dokładnie tak, jak każde inne zaburzenie odżywiania. Jedzenie to jedna z niewielu rzeczy, nad którymi mamy całkowitą kontrolę, a właśnie to rekompensuje ortorektykom niepowodzenia w innych dziedzinach życia. Kto jest szczególnie narażony na tę chorobę? Przede wszystkim skoncentrowani na sobie perfekcjoniści. Satysfakcjonująca jest dla nich świadomość, że doskonale (ich zdaniem!) dbają o sposób swojego żywienia, że są dobrze wyedukowani w tej kwestii i że wszyscy inni trują się szkodliwymi produktami. Są przekonani o tym, że ich dieta pozwoli im zachować doskonały wygląd i zdrowie. Każde odstępstwo od narzuconego reżimu powoduje u nich olbrzymie poczucie winy. Ich kontakty towarzyskie stają się coraz bardziej ograniczone, a zwykła dyskusja o jedzeniu może wywołać olbrzymią awanturę – ortorektyk bowiem wierzy w słuszność swoich poglądów, które uznaje za jedyne właściwe.

  Choroba ta przynosi za sobą wiele negatywnych skutków. Cierpiącej na nią osobie zaczyna brakować wielu podstawowych minerałów i witamin. Praca organów wewnętrznych zostaje zaburzona, a ogólny stan psychiczny i fizyczny ulegają znacznemu pogorszeniu. U chorego mogą wystąpić takie dolegliwości jak bóle brzucha, nudności, anemia, ogólne osłabienie. Do tego bóle i zawroty głowy, kłopoty z koncentracją i pamięcią, u kobiet może wystąpić zanik miesiączki. Gospodarka hormonalna ulega zachwianiu, a w skrajnych przypadkach ortoreksja może prowadzić do śmierci.

Brzmi parszywie i dość paradoksalnie, nieprawdaż? Chcę zwrócić Waszą uwagę na fakt, że zdrowe odżywianie nie polega na eliminacji wszystkich produktów uznanych przez nas za szkodliwe. Bo szczerze mówiąc... Gdybyśmy chcieli jeść naprawdę zdrowo, musielibyśmy hodować sobie własne warzywa, owoce, mieć kilka krówek i kurczaków, do tego własny staw rybny, a i tak nie moglibyśmy mieć pewności, że jemy w stu procentach tak, jak powinniśmy. W końcu wszędzie unoszą się spaliny, prawda? Obsesyjne dążenie do maksymalnie zdrowego odżywiania może wyrządzić więcej szkody, niż pożytku.


http://autoagresywni.pl.tl/

5 komentarzy:

  1. Skąd ja to słowo znam... właściwie nie wiem co lepsze czy ortoreksja czy nadwaga/niedowaga... i jedno i drugie wykańcza psychicznie. Będąc 5 lat wege i studiując zdrowie publiczne, miałam manię na punkcie wszystkiego co eko, naturalne i bez dodatku nawet ociupinki zwierzątka, przykładowo żelatyny, czy koszuliny. Później doszło do tego odchudzanie. Czyli liczenie kalorii, białek, węgli, tłuszczy + badanie zawartości chemicznej każdego produktu i szukanie tego właściwego. Potrafiłam spędzać kilka godzin w sklepach w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Najlepsze w tym wszystkim jest to że ja nie bardzo wiedziałam, jak to powiedziała moja bratowa, że "mam fioła na punkcie zdrowego żarcia". Uważałam że to jest normalne, ale tak naprawdę to było balansowanie na krawędzi. I dopiero niedawno sobie to wszystko uświadomiłam.
    Skończyłam dietę, w dodatku przechodziłam po mału po 5ciu latach niejedzenia na mięso, w tym czasie zaczęły mi fiksować hormony, przesiedziałam rok w domu na bezrobociu i bez dalszej szkoły. Stracone kilogramy wróciły z mojej winy również i teraz znów z nimi walczę jednak jestem bardziej świadoma tego co robię, nie daje zwariować się wszystkiemu co fit, eko, naturalne etc. bo na dobre to nie wychodzi. No i najważniejsze jestem zdrowsza i spokojniejsza "psychicznie" :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Och słyszałam o tej chorobie. Ja szczęśliwie na nią nie choruję i mam nadzieję, że nie zachoruję. Dobrze, że poruszyłaś ten temat, bo niektórych mogło to uświadomić, że z nimi może być coś nie tak. A tak z innej beczki mogłabyś kiedyś napisać co Ty najczęściej kupujesz w sklepach i co jadasz na co dzień? Byłabym wdzięczna :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Ann, to fantastycznie, że całe to "zdrowe" odżywianie już za Tobą :) na pewno jest Ci o wiele lżej ;)
    Hmm... co najczęściej kupuję... w zasadzie wszystko, co mi akurat wpadnie w oko :))) Teraz, korzystając z sezonu, robię zakupy prawie wyłącznie na targowisku, więc kupuję mnóstwo świeżych warzyw i przygotowuję dużo "świeżoty". Raz na jakiś czas kupuję ogórki, żeby zrobić małosolne, jakieś 2x w tygodniu uzupełniam lodówkę o kapustę pekińską i sałaty, kupuję mnóstwo pomidorów, śliwek, brzoskwiń i nektarynek, fasolki szparagowej, papryki... W piątek robiłam "mięsne zapasy", więc mam w zamrażalniku np. parę udek z kurczaka, trochę mięsa mielonego z piersi i udziec z indyka, na bieżąco i "na świeżo" kupuję podroby, jeśli akurat mamy ochotę. Nie mogę powiedzieć, bym ostatnio mocno kombinowała, bo na śniadanie zawsze jem owsiankę, w ciągu dnia przegryzam albo chrupkie pieczywo, albo coś z owoców, a później dopiero obiadokolację i wieczorem jakiś deser. Zawsze będę mocno polecać kupowanie tego, na co akurat jest sezon. Fasolki szparagowej nie zjem przecież aż do lipca następnego roku, bo mrożonej nie lubię :)))) W ubiegłym tygodniu miałam smak na coś tradycyjnego i zwyczajnego, więc zrobiłam sobie festiwal kuchni polskiej/zagłębiowskiej i ugotowałam zalewajkę, pieczonki, łazanki z kapustą i knedle ze śliwkami. Dziś właściwie znów mam ochotę na knedle, ale zrobię je dopiero jutro, bo na dziś obiad mam. Czasami zdarza mi się kupić wędzone szprotki i trochę śledzi w śmietanie na stoisku z rybami, tylko że na to zawsze trzeba mieć smak. Nie powiem, żebym ostatnimi czasy miała olbrzymi apetyt. Przez ostatnie dwa tygodnie zmagałam się z utratą trzech nadprogramowych kilogramów, więc może i dlatego? ;)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Co to są pieczonki?? Moze glupie pytanie, ale uslyszalam tę nazwe drugi raz w tym tygodniu i jako rodowita wroclawianka czuje sie lekko zdezorientowana :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ze skrajności w skrajność.
    Chciałam Wam opowiedzieć o prezencie mojego małża - otóż dostał on na urodziny frytownicę, do której potrzebna jest jedna łyżka oleju. I dziś ją wypróbowywaliśmy - powiem Wam, że frytki takie same jak te smażone na głębokim oleju. Następne co zamierzam wypróbować to krewetki :D ale chwilowo nie mam ich na stanie - więc jak już będe "po" gotowaniu tego ustrojstwa to dam znać :)

    OdpowiedzUsuń

Zastrzegamy sobie prawo do usuwania komentarzy obraźliwych i wulgarnych, zarówno w stosunku do autorów, jak i czytelników oraz innych komentujących. Blog nie jest miejscem wyładowywania swoich frustracji. Szanujmy się nawzajem!

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...