Szalonooka poprosiła, bym rozwinęła temat efektu jojo. Pisałam na ten temat w poście numer 54, ale prawdopodobnie przez niedopatrzenie nie zgłębiłam tematu stopniowego powrotu do odpowiedniego dla każdego dziennego zapotrzebowania energetycznego.
Średnia dla kobiety to 2000-2500 kcal, dla mężczyzny natomiast 2500-3000 kcal (różne źródła podają różne dane). Wartości te, co oczywiste, są wyższe dla osób pracujących fizycznie. Do podobnych cyferek powinniśmy dążyć po zakończeniu diety i osiągnięciu odpowiedniej wagi. Dietetycy mówią, że kluczem do udanego „wyjścia” z diety jest to, by okres, który na to poświęcamy, trwał tyle, co dieta. Pani Halszka Gędek, dietetyk z Poradni Żywieniowej FOOD LINE w Warszawie, w jednym z internetowych wywiadów, stwierdziła, iż:
po zrzuceniu dużej ilości kilogramów (...) nie jest możliwy powrót do kaloryczności diety wynikającej z zapotrzebowania energetycznego podawanego przez normy,(...) ponieważ każda próba odchudzania obniża bowiem tempo przemiany materii.
O tym, że do normalnej wartości wrócić nie można – przyznaję bez bicia – nigdy dotąd nie czytałam. Wynika więc z tego, że ta norma po diecie powinna być niższa. W tego typu kwestiach trudno wypowiadać mi się samodzielnie, z radością więc zdaję się na opinie ekspertów.
Mówi się, że ilość spożywanych przez nas kalorii powinniśmy zwiększać stopniowo o 50-100 kcal (najpierw produktami będącymi źródłem pełnowartościowego białka, czyli np. chudym mięsem lub nabiałem, następnie węglowodanami złożonymi, a na samym końcu tłuszczem, ale najlepiej w postaci olejów roślinnych). Wydaje mi się osobiście, że najbezpieczniej byłoby zwiększać tę kaloryczność o 50 kcal tygodniowo, lub co dwa tygodnie. Wynika to z faktu, że organizm łatwiej przyzwyczai się do takiego niewielkiego skoku i nie zareaguje wzrostem wagi. Ważne jest, by kontrolować wagę na bieżąco. Ale co zrobić, gdy mimo niewielkiego podniesienia kaloryczności pokarmów, zaczynamy tyć? Najkorzystniej byłoby trochę się poruszać, nie rezygnując jednak z dodatkowych kalorii. Organizm na pewno przyzwyczai się do tej ilości, a nie można być na diecie przez całe życie, prawda?
U mnie wyglądało to nieco inaczej. Od któregoś momentu nie kontrolowałam na bieżąco ilości kalorii przeze mnie spożywanych. Stopniowo ona rosła, ale nie śledziłam jej na tyle, by wiedzieć dokładnie, ile kalorii dziennie sobie dostarczam. Pewne rzeczy przychodzą naturalnie. Początkowo liczyłam kalorie skrupulatnie, później „na oko”. Rosło, rosło.... i urosło, a dziś jem ok. 1800-1900 kcal dziennie. Ponieważ zmieniłam swój sposób odżywiania na tyle, że pewnych rzeczy po prostu nie jem, bo najzwyczajniej w świecie są niekorzystne, nie grozi mi, że kaloryczność mojego obiadu wyniesie 1000 kcal, jak to się często u ludzi zdarza. Nie panieruję mięs (bo nie ma to sensu) i nie smażę ich na głębokim tłuszczu. Nie gotuję pierogów, kopytek, klusek śląskich, racuchów i naleśników, które same w sobie są kalorycznymi bombami, nie wspominając o dodatkach doń. Nie używam smarowideł do kanapek, a samo pieczywo jem rzadko (mimo, że niektórzy starają mi się je na siłę wepchnąć do ust na podstawie kilku zaledwie zdań), jeśli już, to ciemne, a białe od wielkiego dzwonu. Słodycze? Jasne, ale z pełną świadomością faktu, że w zamian za zjedzenie ich, będę musiała następnego dnia zacisnąć pasa.
P.S. O łączeniu ogórka i pomidora, o którym wspominałam kilka razy, przeczytałam ostatnio w gazecie wydawanej przez drogerię Rossmann. Przytoczę tu całość:
Wszyscy wiemy, że gdy w sałatce spotkają się świeże ogórki i pomidory, stracą one swoje wartości odżywcze. Jednak mało kto wie, że zasada ta rozciąga się na znacznie więcej warzyw. Chodzi o to, że ogórek, podobnie jak inne warzywa dyniowate (kabaczek, patison czy cukinia), zawiera enzym askorbinowy, który utlenia witaminę C. Wystarczy łyżeczka soku z ogórków, by zniszczyć całą witaminę C w trzech litrach soku pomidorowego! Dlatego nie łącz ogórka i innych dyniowatych ze świeżymi pomidorami, papryką, kapustą lub natką pietruszki.
A dziś...
Z samego rana zaatakowały mnie WALENTYNKI. Zresztą nie tylko mnie, bo Waldek również dostał za swoje, gdy mu na razowych tostach namalowałam ketchupowe serduszka.
Ponieważ nie grozi mi, iż mój Luby przeczyta bloga wcześniej, niż wieczorem, a ja pracuję w domu nad papierami (właściwie już skończyłam), mogę skupić się na przygotowaniu walentynkowej kolacji.
Świece – są.
Jedzenie – jest.
Na obiado-kolację będzie...
1. Zupa-krem ze słodkiej kukurydzy, z sosem sojowym i imbirem, wg przepisu Komarki.
2. Pieczone (lub smażone) udka z kurczaka w marynacie z musztardy francuskiej, miodu z trzewa truskawkowego i białego octu winnego. Jestem piekielnie ciekawa, co z tego wyjdzie, ponieważ miód czeka i czeka, i czeka, i nigdy nie jest odpowiedni moment, by go skosztować, a że w słoiczku jest go naprawdę niewiele i właściwie nie będę mogła kupić go aż do lipca... spróbować zawsze warto, choć w oryginalnym przepisie była mowa o zwykłym miodzie.
Jak dla mnie to najwięcej do gadania mają Ci, którzy nigdy nie doświadczyli na własnej skórze zrzucania sporego bagażu wagi i "wracania do życia". Takich to mamy ekspertów. ;] Ja wróciłam, co prawda po dość długim czasie, do normalnego jedzenia, ale jem praktycznie rzecz biorąc wszystko (w granicach zdrowego rozsądku, bo logiczne, że na tłuste mam zakaz). W ciągu dnia nieraz wtranżolę 3000+ kcal. :-D Waga stoi. Mój metabolizm właśnie dzięki diecie się polepszył.
OdpowiedzUsuńKurczę, jakie dobre rzeczy robisz, wyślij pocztą. :-D
A coś słodkiego gdzie :P ?
OdpowiedzUsuńTapioka z czekoladą, chilli i syropem malinowym ;DDDDD
OdpowiedzUsuńNo i Waldek miał kupić po drodze SZAMPON, więc...
Poprosze przepis na tapioke;)
OdpowiedzUsuńDzieki za post.Tak wlasnie podejrzewalam, ale musialam sie upewnic;)
Oj, ja nie znam tapioki. Chyba czas to nadrobić:).
OdpowiedzUsuńFIENC. Tapioka to "produkt skrobiowy otrzymany z manioku. Zawiera lekkostrawne węglowodany i niewiele białka. Jest hipoalergiczna i pozbawiona smaku. Nie zawiera glutenu i pozbawiona jest cholesterolu. Tapioki w postaci mąki używa się jako zagęszczacza do sosów, musów. Granulat tapioki stosuje się do wyrobu legumin i budyniów."
OdpowiedzUsuńwygląda w deserach tak: (http://zpierwszegotloczenia.pl/galeria/posty/obrazek-25060.jpeg). No a ja ją ugotowałam, aż stała się szklista, dodałam torebeczkę rozpuszczalnej czekolady do picia (hyhyyh), szczyptę curry i 2 łyżki syropu malinowego. Wsio :D
Tfu, nie curry tylko chilli.
OdpowiedzUsuńSZAMPON chyba jeszcze szumiii :D hihihih curry/chili :P
OdpowiedzUsuńGłowa boli... :/
OdpowiedzUsuńhehe trafilem tu przypadkiem szukajac przepisu an saltke z tunczyka a tu blog limonki:P Wez sie doezwij na gg bo mi numery wywialo pozdrawiam Ehel0n:P
OdpowiedzUsuńlimonko, weźże wrzuć jakieś zdjęcia ku pokrzepieniu serc! jak mnie chwile zwątpienia nachodzą, to sobie patrzę, że warto.. pochwalę się też moim -6,5 od początku roku... jeszcze zostało mi 10 kg do osiągnięcia celu, czyli zejścia z nadwagi....
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
fijołek
Oo, popieram, jakieś fotki chętnie bym zobaczyła bo ostatnio nie mogę się za siebie wziąć w ogóle... Mam strsznie słabą wolę ehh. Ale może jakbym zobaczyła że MOŻNA i sie da, to by mi motywacja wróciła ;)
OdpowiedzUsuńA kto mnie pokrzepi? :D ostatnimi czasy stresy związane z pracą rozżerają mnie od środka, więc JEM...
OdpowiedzUsuńCzesc Limonko! Przeczytałam Twojego poprzedniego bloga od deski do deski, ten również:) I bede stałą czytelniczką:) Od siebie dodam, że odchudzałam sie 5 lat temu i schudłam 24kg. przez te wszystkie lata do mnie to wrociło i natchniona Twoim blogiem, pieknymi kobietami w Och karol i moim złym samopoczuciem (biore slub w sierpniu, a jeszcze nie bylam mierzyc kiecek, bo zwyczajnie boję się tego, ze nie bedzie rozmiaru 44-46, a panie w salonie spojrzą się na mnie z politowaniem...).Tak wiec pełna zapału i motywacji, zaczynam walczyć raz jeszcze! Pozdrawiam Ciebie i Waldka! :)
OdpowiedzUsuń