piątek, 18 marca 2011

128. moja największa zguba.

     Słodycze pobiły wszystko.
 
     To one okazały się być najbardziej zniewalającą pokusą, bez której nie możemy się obejść. Której trudno jest nam powiedzieć: NIE. Która przyciąga nas jak magnes i od której nie potrafimy się opędzić. Słodycze są naszą największą zgubą.

     Mogłabym powiedzieć, że moją największą zgubą jest jedzenie w ogóle. Niezależnie od tego, czy jest to spaghetti z czosnkiem, wołowe hamburgery, bajaderki, czy ogromny talerz surówki z bazylią. Kocham jeść
i jest to miłość niezmierzona, trwała i dająca mi szczęście. Nie jest tak, że wraz z przestawieniem się na zdrowy tryb życia jedzenie mi zbrzydło. Jest wręcz zupełnie inaczej – odblokowało to we mnie samej uczucia zupełnie inne, niż kiedyś. Przygotowanie potraw stało się ceremonią. Czymś co daje mi ukojenie, spokój
i dzięki czemu odczuwam wewnętrzną harmonię. Pozwala mi się wyciszyć i chłonąć. Smak, zapach, barwy, faktury i struktury. Delikatne liście sałaty, jędrne skórki warzyw i owoców, sprężystość makaronu, miękkość mielonego mięsa, aromat przypraw. Niemal do ekstazy doprowadza mnie zapach rozmarynu.
Z przyjemnością obserwuję to, co zmienia się w moich rękach, garnkach i na patelniach. Jedynie potężnie wzmocniony przez ostatnie dwa lata instynkt samozachowawczy pozwala mi nie zatracić się do końca.
  
     57% z Was odpowiedziało, że największą zgubą są dla Was słodycze. Rzecz całkiem zrozumiała, ponieważ słodycze są... po prostu pyszne. Uwielbiam czekoladę z orzechami, bajaderki, krówki, ciasteczka owsiane i z orzechami. Markizy ze śmietankowym nadzieniem i słomkę ptysiową. Kwaśne żelki, batony, lody, serniki i makowce. Wszystko. Tego się nie wypierałam, nie wypieram i nie wyprę. Gdy mieszkałam jeszcze
w Dąbrowie Górniczej, miałam tam swoje ulubione targowisko, na którym było kilka stoisk ze słodyczami. Często kupowałam to i owo. Nie znałam umiaru. Przychodziłam do babci, która zawsze miała w szafce kilka rodzajów ciastek i cukierków. Stawiałam przed sobą wypełnioną po brzegi miskę i jadłam. Często do momentu, w którym zmuliło mnie całkowicie. 
Miałam ulubiony rodzaj słonych paluszków i czipsów, które kupowałam kilka razy w tygodniu. Nie mogę powiedzieć, że teraz mi one nie smakują. Są cudowne, jak najbardziej, jednak różnica między KIEDYŚ
a TERAZ polega na tym, że do szczęścia nie zawsze potrzebuję całej paczki. 

     Nie widzę potrzeby, dla której ktokolwiek miałby przed samym sobą okłamywać się, że czegoś nie lubi.
W ankiecie zawarłam kategorię „inne”. Wrzucić do niej można wszystko to, czemu nie możemy lub nie potrafimy się oprzeć. Ktoś może uznać, że jego zgubą są naleśniki, majonez, schabowe kotlety, czy nawet zwykłe, świeże pieczywo. Niebezpieczne i męczące jest, gdy mimo świadomości, że coś nam szkodzi, jemy to bez umiaru. Wyrzuty sumienia z tym związane są wyniszczające. Powodują, że czujemy się  słabi i opętani przez zbyt silną chęć jedzenia. Praktycznie każdy z nas miewa dni, gdy się lekko zatraca. Gorzej, jeśli tych dni jest tak dużo, że nie możemy sobie z tym poradzić. Uwolnić się z tego może być bardzo ciężko, ale nie jest to niemożliwe. Gdyby w styczniu 2009 roku ktoś powiedział mi, że moja otyłość stanie się wkrótce tylko przykrym wspomnieniem, nie uwierzyłabym mu. Uznałabym, że bredzi, bo wówczas czułam się zbyt słaba na to, by zrezygnować ze swoich ulubionych smakołyków. Nie jest tak, że w momencie, w którym osiągnęłam swój cel, pokusa jedzenia zmniejszyła się, lub znikła całkowicie. Bywają momenty, że wcale nie jest mi łatwo zrezygnować z kolejnego kawałka ciasta lub cukierka. Czasami nie rezygnuję i przez następne godziny zadręczam się myślą, że nie powinnam była tego jeść, bo nie po to ciężko pracowałam, by teraz znów zacząć tyć. To nie znika z dnia na dzień, ani nie zmniejsza się na psktryknięcie palcem. Jednym jest łatwiej, innym nie. Jeżeli potrafimy się powstrzymać, możemy sobie pogratulować. Jeśli nadal mamy z tym problem, powinniśmy dalej pracować nad sobą. I to właśnie chcę powiedzieć – jesteśmy ludźmi, a ludzie popełniają błędy. Ulegają pokusom i oddają się przyjemnościom. Od nas zależy, czy będziemy potrafili sobie z tym poradzić. Jestem zdania, że potrafi każdy, tylko nie każdy jest wystarczająco świadomy tkwiącej w nim ogromnej siły.

Wyniki ankiety:

1. słodycze (np. batoniki) - 172 (57%)
2. fast foody (np. kebab, frytki) - 29 (9%)
3. słone przekąski (np. czipsy) - 26 (8%)
    wszystkie powyższe - 26 (8%)
5. wszystkie powyższe i inne - 26% (8%)
6. inne - 22 (7%)


31 komentarzy:

  1. Dla mnie ta ankieta była źle skonstruowana, bo nie potrzebna była, by stwierdzić, że największą zgubą są słodycze, to rzecz oczywista. ;-) Bardziej chodziło mi o sprawdzenia jaka KONKRETNIE rzecz gubi, więc właśnie wspomniane batoniki, czekolada, czipsy - rozbić to na kilka kategorii. Zawrzeć wymienione przez Ciebie naleśniki, kotlety, hamburgery w kolejną, tak by mieć jakieś rozeznanie. Kategoria "inne" jest zbyt ogólna, tak jak "wszystko i inne". Nie wiadomo co ktoś ma na myśli. A ja jestem wnikliwa! :-D

    PS. Mnie ostatnio też gubi czekolada. Ostatni tydzień dobrego jedzenia i przekraczam swoje limity. :-(

    OdpowiedzUsuń
  2. Słuchaj, no w zasadzie mogę tak zrobić, tylko zastanawiam się, czy zrobić możliwość wielokrotnego wyboru?

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy nie jem słodyczy wcale to całkiem dobrze mi się bez nich żyje. A kiedy już zacznę- nie mogę przestać. Dlatego uznałam, że chyba jedynym wyjściem jest dla mnie całkowita rezygnacja ze słodkości, ale raz w tygodniu (zazwyczaj na dużych rodzinnych obiadach)pozwalam sobie na więcej. O tyle więcej, że już mnie prawie mdli. Ale się zaspokajam na kolejny tydzień :D Pewnie to nie jest dobre rozwiązanie, ale tylko to skutkuje. A teraz jest w ogóle trochę inna sytuacja, bo w poście postanowiłam całkiem zrezygnować ze słodkości. I wcale nie na razie do niech nie ciągnie (no może troszeczkę.. dziś mi się śniły :D)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zależy jak być to chciała rozegrać/jakie uzyskać rezultaty: czy wybrać tylko jedną odpowiedź, która będzie tą NAJWIĘKSZĄ zgubą dla wszystkich (oczywiście uogólniając - tak jak teraz, wyszły słodycze) czy pozwolić na wielokrotny wybór i sprawdzić co gubi ludzi w kolejności od najbardziej do najmniej pożądanej przekąski (że np. chipsy mają mniejsze wzięcie od czekolady). Bo wyniki na pewno wyjdą różne w zależności od tego czy pozwolisz na wielokrotny wybór. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem , że największą zgubą są słodycze. U mnie zdecydowanie są to słone przekąski :( Pewnie to zależy, chociaż większość osób jednak opowiada się za słodyczami.
    Tak w ogóle Limonko, świetny post, niesamowicie Ci się udał :)

    OdpowiedzUsuń
  6. U mnie natomiast zgubą jest wszystko.. poza słodyczami i fast-foodami. Eh.. Chleb, śledzie(!), kopytka, pierogi itp. Ale walczę, nadal walczę ;).

    OdpowiedzUsuń
  7. to ile do przodu na tej zgubnej przyjemności? bo zamieszczone zdjęcia SZ.P>mijają się w czasie z datą ;-) ale grunt to chronologia z cudzą duszą :-) w piekle też są na diecie tylko wcale nie dymają, bo zostali wydymani już za życia :-) apetytu Pani życzę - na normalność warto walczyć ;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. o nie.... wcielo mi taki dlugi koment:( napisze moze potem.

    OdpowiedzUsuń
  9. Rezygnacja z czerwonego mięcha to też nie sposób, bo patrząc na to, co naukowcy uznają za zdrowe i niezdrowe i odrzucając "złe" pokarmy, zostałoby ich nam bardzo niewiele. Owoce i warzywa musielibyśmy sobie hodować sami, by być stuprocentowo pewni, że są zdrowe. Tak źle, tak nie dobrze. Potrzebny jest nam zdrowy rozsądek, to przede wszystkim. Ja już problemu nie mam, bo: "także i świnia, choć ma kopyto rozszczepione, ale ponieważ nie przeżuwa, będzie wam nieczysta. Jej mięsa jeść nie będziecie ani jej padliny nie będziecie dotykać" V Mojż. 14, 8.
    Dla mnie z tego względu to najprostsza rzecz pod słońcem ;))))
    Wieprzowiny ze względu na dużą zawartość tłuszczu tak czy siak nie polecam, ale to, czy ktoś ją zjada, obchodzi mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg, ja mogę tylko powiedzieć, dlaczego sama jej nie jem. ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Limonka, a owoce morza jadasz?

    OdpowiedzUsuń
  11. Mam do Was pytanie z innej beczki... Wiadomo, że jeżeli nie pije się odpowiedniej ilości płynów dziennie można być "napuchniętym", ze względu na to, że organizm gromadzi wodę wewnątrz, bo wie, że musi odkładać sobie, gdyż nie dostaje jej w takiej ilości jakiej potrzebuje...(jeżeli bez ładu i składu to przepraszam, ale mam nadzieję, że wiadomo co mam na myśli..)..I teraz pytanie...czy można "napuchnąć" też od jej nadmiaru..? Pytam dlatego, że ostatnio któryś z moich domowników stwierdził, że pije za dużo wody (czasami prawie 2 butelki 1.5l+ kawa, herbata do śniadania) i dlatego czasem jestem spuchnięta. Hmmmmmmmm...?

    OdpowiedzUsuń
  12. aha i jeszcze dodam, ze im wiecej pije, tym częściej latam do kibelka...żeby nie było, że wlewam w siebie i to we mnie siedzi :p nerki mam w porządku..

    OdpowiedzUsuń
  13. Limonko, czy zamiescisz kiedys jakis deietyczny przepis na wołowinę?? Nigdy nie przyrządzałam tego mięsa, a zachęcona przez Was chce spróbować. :)
    PS
    schudłam juz 5,5kg :) jeszcze 12 :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Odpowiem w punktach, bo mi łatwiej ;)
    1) Owoców morza już nie jem;
    2) Magda, ja nie wiem czy można napuchnąć od nadmiaru wody, ale wydaje mi się że nie, bo przecież im więcej wypijesz, tym więcej siku zrobisz - dlatego pijam mało w ciągu dnia, bo bym musiała się na każdej benzynówce zatrzymywać.
    3) Na wołowinę jest kilka przepisów na poprzednim blogu, a o następnych pomyślę ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. No właśnie...tak na zdrowy rozum mnie też się wydaje, że nie można.. Trochę się tym przejęłam, bo rzeczywiście pije nie mało.. Zawsze wydawało mi się, że to dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Moze tym razem mi komenta nie wetnie... No wiem mnie gubia fast foody:( Ale nie tam maki i inne sieciwoki tylo turecka i arabska szybka kcuhnia... No jak widze pysznego dönera we wlasnorecznie upieczonej bulce i ogromna iloscia salaty lodowej i sosem jogurtowym to wymiekam na maksa:))) I niby zdrowo brzmi a jednak taka bulka ma 700 kal:) Ok no nie jem codziennie ale czasami sie skusze:)
    Kurcze pisaliscie ostatnio ze wam wieprzowina smierdzi... no i mi tez przez was zaczela.))))) No wali jak nic:) Kurczaki pochlaniamy w iloscich hurtowych:))

    Kochane schudlam juz 9 kg:) Sama nie wiem keidy to sie stalo bo ostatnio mi waga stenela na 68 kg i nie chciala drgnac przez TRZY TYGODNIE!!! myslalam ze umre. A tu w niedziele w chodze na wage i 66:)))
    Zdjecia porownawcze na miom blogu:)
    www.listopadowadziewczyna.blox.pl
    A moj maz zaczyna wygladac jak przecinek:)) Oboje mamy 9 kg na minusie:) I to od 1 lutego:))

    OdpowiedzUsuń
  17. Wiecie co mnie ostatnio wkurzyło? Jak rozmawialiśmy o wieprzowinie właśnie z moją "teściową"... Kiedyś już pisałam, że ona pasie domowników schaboszczakami.. Wg Niej to właśnie kura śmierdzi, hodują ją w 3 tygodnie, generalnie sama chemia...a na koniec świetne podsumowanie: "kurczak to mięso dla biedoty" :x W życiu mi tak oczy w orbit nie wylazły :p

    OdpowiedzUsuń
  18. ...może i w tym jest trochę prawdy, ale wole jeść tego kurczaka odpowiednio zrobionego, smacznego i chudnąć niż opychać się wieprzem...

    OdpowiedzUsuń
  19. Kurczak dla biedoty... Hmmm... to wieprzowina w porównaniu z wołowiną czy baraniną również, bo wielokroć tańsza ;DDD
    Takie teściowe to mi się za przeproszeniem kojarzą jednoznacznie... ;)))

    OdpowiedzUsuń
  20. Mnie też ;p I to tym bardziej dziwne bo sama dba o linie...ech ;p

    OdpowiedzUsuń
  21. Moja głowaaaaaaa ;((( oooo losie... tragedia.

    OdpowiedzUsuń
  22. A ja wróciłam z weekendu poza Warszawą i czuję, że mam naładowane akumulatory do walki z moją oponką i pełnymi bioderkami!
    Listopadowa - duża różnica, o wiele lepiej wyglądasz ;) !
    Madziu M - rozwaliło mnie(nie to, żeby pozytywnie) stwierdzenie Twojej teściowej..

    OdpowiedzUsuń
  23. Em., w takim razie z niecierpliwością czekam na nowy wpis na twoim blogu :-)

    OdpowiedzUsuń
  24. Zbieram się i zbieram, ale myślę, że jutro już skrobnę w przerwie między zajęciami :)

    OdpowiedzUsuń
  25. Dziewczyny mam jeszcze jedno (może głupie)pytanie... Jak będąc w sklepie odróżnić czosnek polski od chińskiego? Na oko można?

    OdpowiedzUsuń
  26. Bardzo często chińskie są pakowane i wtedy na takiej swojej metce mają info, że są z tej części świata, ale jeśli nie to..
    Chiński czosnek jest ogólnie większy od naszej rodzimej odmiany, nasz ma dodatkowo na ząbkach często taki fioletowawy odcień. Ja w supermarkecie znajduje taki luzem wiszący sobie, a chiński jest u mnie paczkowany. No, ale może dziewczyny podpowiedzą coś dokładniej.

    OdpowiedzUsuń
  27. właśnie...kiedyś kupowałam paczkowane i rzeczywiście napisane było że z chin... ostatnio kupwałam luzem. Spotkałam się też z opinią, że zimą można pomarzyć o polskim i najpewniej wtedy tylko chiński kupie.. Dziś udało mi się kupić właśnie taki z fioletowym odcieniem... tylko czy to własnie TO?;/

    OdpowiedzUsuń
  28. Czosnek czosnek, bezcenny swojski chuch, czosnek czosnek, tak bucha zdrowy duch, bo czosnek sprawi snadnie, co stoi, nie opadnie, co zwiędło, stanie znów... ;D

    OdpowiedzUsuń
  29. O kurna...o takich jego właściwościach nie wiedziałam :p

    OdpowiedzUsuń
  30. Kocham słodycze i niestety to one w większości były mi zgubą do momentu, w którym stając na wadze podjęłam decyzję o diecie. Nie stałam się wielorybem, nie, ale przekroczyłam wagę, którą dotąd uważałam za nieprzekraczalną. Dieta nie zmniejszyła mojej miłości do czekolady, zwiększyła tylko moją świadomość. I pokochałam ciemną czekoladę, gorzką, nawet taką, co ma 90% kakao, której smaku kiedyś nie umiałam znieść. Teraz mi smakuje, tak samo jak wytrawne wino, nad które też kilka lat temu przedkładałam półsłodkie.

    OdpowiedzUsuń

Zastrzegamy sobie prawo do usuwania komentarzy obraźliwych i wulgarnych, zarówno w stosunku do autorów, jak i czytelników oraz innych komentujących. Blog nie jest miejscem wyładowywania swoich frustracji. Szanujmy się nawzajem!

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...