poniedziałek, 11 kwietnia 2011

132. list od Zosi (zaburzenia odżywiania).

     Dziś pragnę przedstawić Wam list od dziewczyny, która boryka się z problemem zaburzeń odżywiania. Namówiona przeze mnie (choć miała wątpliwości), zgodziła się na opublikowanie go na blogu.
     Jest to list, który wzbudził we mnie duży smutek, ale i jednocześnie nadzieję oraz pewność, że Zosia (imię zmienione, by zachować anonimowość autorki) sobie poradzi i że problemy z jedzeniem będą dla niej tylko wspomieniem. Trzymam kciuki! :)


Witam ;’D,

Miło czytać o tym, że ktoś chce Cię -wysłuchać-( poczytać o tym, co siedzi w  głowie). Z góry dziękuję.

Nie wiem od czego zacząć, parę spraw nakłada się na siebie, są ciągiem innych problemów. Może wypunktuje na początku główne, jak wydaje mi się, problemy, zatem:





Zawsze byłam przewrażliwioną osobą, chciałam cały czas być dobra, wręcz perfekcyjna. W podstawówce wzorowa uczennica, koleżanka, córka. Nie lubiłam zawodzić ludzi, szczególnie rodziców. W gimnazjum zaczęłam się zmieniać, jak to bywa w takim wieku. Nie odpowiadało mi to, nie chciałam się buntować aczkolwiek rodzice mieli ze mną niewielkie problemy. Pokazywałam swoje Różki. Wtedy też poznałam koleżankę z którą rozpoczęłam eksperymenty z dietami. Ważyłam około 60 kg, pragnęłam uzyskać wagę 57 kg( niewielka różnica patrząc z perspektywy czasu).

Koleżanka pokazała mi jaką ilość jedzenia ( ogromną) można zjeść za ‘jednym posiedzeniem’. Na początku byłam lekko zdegustowana. Z nią zaczęłam urządzać sobie uczty, nie zwracałam uwagi na to co jem. Jednocześnie mówiłyśmy, że się odchudzamy. Nastąpiła faza wymiotowania- używałyśmy do tego szczoteczki do zębów, potem palca. Dieta, podczas której w dwa tygodnie schudłyśmy 7 kg pobudziła na dobre moją nieodpartą chęć ciągłego pozbywania się kilogramów. Mama zauważyła, że dostaje  bzika na tym punkcie, miała nadzieję, że z tego wyrosnę. […]

W formie motywacji zaczęłam czytać różnego rodzaju blogi o odchudzaniu, fora anorektyczek, patrzyłam na zdjęcia wychudzonych dziewczyn- szukałam inspiracji. W okresie licealnym, nieświadoma konsekwencji ograniczania jedzenia, czyniłam to jak najczęściej. Nie mieszkałam z rodzicami, więc teoretycznie sama mogłam decydować jaki zaserwuję sobie posiłek. Rozsądek czasami dawał za wygraną. Lubiłam mieć bardzo płaski brzuch i słyszeć tekst typu ‘masz cudowną talie’. Jednak  ciągle szukałam w sobie niedoskonałości. Irytowało mnie jeśli coś nie szło po mojej myśli, stresowałam się , że mogę zawalić szkołę, nie odrobić jakieś pracy domowej, bądź nie zaliczyć dobrze sprawdzianu. Czytanie blogów o perfekcyjności zaczęło źle wpływać na mój sposób myślenia, na emocje. Coraz więcej od siebie wymagałam, przez co nie zawsze wszystko mi dobrze wychodziło. Obwiniałam się, uważałam za beznadziejną osobę, która nie jest w stanie zadbać o swoją przyszłość.

Wybierałam się na samotne spacery, podczas których zaopatrywałam się w batony. Poczułam, że one jakoś mi pomagają, potem przeszłam na duże ilości węglowodanów. Napady jedzenia kończyły się przez jakiś czas w ubikacji, nad kibelkiem. Wiedziałam, że to złe ale nie mogłam żyć z myślą, że zjadłam tyle kcal i one przebywają w moim organizmie  (myśl o tyciu). Ciągle mówiłam o tym, że jestem na diecie( w praktyce bywało różnie), liczyłam kcal ( teraz mogę oszacować kcal każdego posiłku). Znajomi zauważyli jakiego mam bzika, koleżanki zaczęły się martwić a ja dołować, że mimo wszelkich starań nie tracę na wadze. ( ograniczanie kcal potem napady gwarantowały efekt jojo.)

Przyszedł czas matury oraz egzaminów na architekturę. Z góry założyłam, że nic mi się nie uda. Niezmiernie stresowałam się jakimkolwiek egzaminem, łapał mnie chwilowy paraliż. Tydzień przed maturą zamiast powtarzać na spokojnie materiał bądź odpoczywać, płakał i pisałam w głowie czarny scenariusz. Nie wierząc w siebie nie chodziłam regularnie na zajęcia  rysunku, olewałam jakiekolwiek przygotowania z aksonometrii. Bo założyłam, że się nie nadaję, ze jestem za słaba. Napady jedzenia trwały nadal, przytyłam do wagi 68 kg, czułam się jak spasiona świnia, ale nie byłam w stanie ogarnąć swojego myślenia. Nie wierzyłam w nic, żeby cokolwiek udało mi się w życiu, aby zrealizować zamierzone plany.

Dałam sobie spokój z wymiotowaniem, bo zauważyłam, że moje (kiedyś) zdrowe, piękne zęby zaczęły się psuć. Muszę chodzić teraz do dentysty na leczenie. Nie tylko zęby, również żołądek. Mimo wiedzy o swoim stanie zdrowia nie umiałam nie najadać się do bólu, do uczucia nienawiści do siebie, niszczenia.  Miałam wiele planów na zrzucenie kg do ustalonej diety, zakładałam w jaki sposób będę się odżywiać; plany, plany, plany..nigdy niezrealizowane były powodem do bardzo złego samopoczucia.

Stan psychiki zwalałam na sytuację w domu, Tata czasami lubił pokrzyczeć. Tłumaczyłam sobie, ze to on spaczył mój stan emocjonalny, że przez niego wpadłam w błędne koło. Miałam w głowie myśli, iż idąc na studia uwolnię się od przykrej atmosfery i w akademiku dojdę do upragnionej wagi. Jednak to nie to. Nie daje rady. Popadam w paranoje, stres zajadam mechanicznie, wydaje pieniądze, które na wikcie studenckim, jak wiadomo, są ograniczone, na słodycze, tony słodyczy. Jem gdy nie ma współlokatorki w pokoju, najadam się podczas spaceru, tak by nikt mnie nie widział.

W formie mobilizacji do zrzucenia  kg założyłam się z kolegą, że do 23 maja pozbędę się 10 z nich. Został miesiąc, a liczba kg nie uległa zmianie. Schudłam w ciągu tygodnia 3 kg, cieszyłam się, że zostało tylko 7, ale nie na długo. Stres z uczelnią, dołowanie się, panikowanie ( teraz nie wiem już czym) spowodował powrót do starej wagi. Jest 68 kg przy wzroście 166cm.

Dziś np. zjadłam przez cały dzień ( wstyd mi pisać, ale chciałabym pokazać ile mogę zjeść, żebyś miała ogólne pojęcie): kromka chleba z makrela w galarecie, jabłko, 4 łyżki płatków owsianych z mlekiem ( to było teoretycznie śniadanie), potem zupka chińska, trochę warzyw (obiad), zaczęłam stresować się stertą zadań do zrobienia, panikować, ze nie zdążę zrobić wszystkiego na czas. Potem 200g ciastek, płatki, mleko, jablka3, słonecznik-2 garście, budyń, 2 bułki z 8 plasterkami sera, rzodkiewka, płatki z mlekiem, jabłko. Uczucie, które mi towarzyszyło? Czułam się bezradna, nie potrafiłam przestać jeść.. Bezsilność, strach przed przytyciem oraz niechęć do spotkań towarzyskich..to co czuje po wielkim jedzeniu.

Może wmówiłam sobie, że mam problemy ze sobą, przez czytanie różnych stron o kompulsywnym jedzenie ( zaczęło mnie interesować co na to wszystko mówi nauka, medycyna, czy moje postępowanie jest normalne), a może naprawdę coś ze mną nie tak. Bardzo chciałabym zacząć  żyć bez myśli ‘jestem beznadziejna, gruba etc’. Moi znajomi twierdzą, ze jestem świetną przyjaciółka, zawsze umiem pomoc i wiedzą, że mogą mi zaufać-  sprawiam takie wrażenie.. Taak, tylko, że sama sobie pomoc nie jestem  w stanie. Każdy twierdzi, ze wspaniale radzę sobie w życiu, ogarniam rzeczywistość, jestem pewna siebie… Ale mało kto wie co naprawdę mam w głowie i co myślę na swój temat.

Twój blog będzie moją inspiracją, do tego, że każdemu może się udać cokolwiek sobie założy i będzie do tego dążył. Tylko jak mam rozładowywać stres, nie przejmować się zbędnymi sytuacjami..To jest dla mnie zagadką. A Może zwyczajnie w świecie rozczulam się nad sobą?

Myślę, że mogłabym dużo więcej napisać, ale nie chcę zamęczać. To co napisałam  jest chyba najważniejsze […]

   

23 komentarze:

  1. Ech...skąd ja znam zażeranie problemów (nawet tych, które są błahe).. Jedzenie dla poprawy humoru, na chwilę, bo później pojawiają się wyrzuty sumienia, pretensje do samej siebie.. Obiecywanie sobie, że jeszcze tylko dziś zjem te 3 batony, ciastka lub co innego, bo miałam straszny dzień.. Od jutra już zacznę się kontrolować. Skąd ja to znam :-) Niestety z autopsji. Tak jest do dzisiaj. Za to siebie nie lubię i nie wierze, że inni mogą mnie lubić, że mogę się komuś podobać..że cokolwiek może mi się udać.. :/ Czytając ten list zrobiło mi się bardzo smutno, a przecież ja mam podobny problem..

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurczę, poniekąd rozumiem to, że miałaś wątpliwości w publikacji tego listu. Ludzie są strasznie zawistni i NIE ROZUMIEJĄ takich osób jak Ty. Jedynie Ci, którzy sami przechodzili podobne sprawy w związku z odżywianiem i wagą. Myślę, że jednak powinnaś z kimś zaufanym porozmawiać. Nawet obca osoba czasem lepiej zrozumie niż matka, przyjaciółka, przyjaciel. Samemu bywa ciężko się podnieść.

    Trzymam kciuki, żeby Ci się udało. Z tym da się żyć, kiedy mamy cel w życiu, kiedy jest ktoś bliski, kto nas wspiera, kiedy mamy marzenia. Mówię to jako ktoś, kto w wieku nastu lat miał podobne zaburzenia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja się zmagam tylko z kompulsami, ale ostatnio rzadziej. Może dlatego, że nie spędzam dużo czasu w domu. Znam jednak uczucie jedzenia ' po kryjomu'. Kiedyś robiłam sobie po cichu kanapki i szłam z nimi do łazienki...
    Mam nadzieję, że uda Ci się to przezwyciężyć. I życzę Ci tego z całego serca! Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
  4. Em., czy to Mała Mi? :p

    OdpowiedzUsuń
  5. Chociaż moja historia jest nieco inna, niektóre elementy poraziły mnie znajomością: obżeranie się po kryjomu, zupełny brak możliwości przestania jedzenia, tak jakbym była w jakimś amoku, oraz przekonanie znajomych, ze radzę sobie w życiu. To ostatnie było i wciąż jest jednym z najtrudniejszych problemów dla mnie – rozbieżność między tym co ja myślę o sobie a tym co myślą inni. Dziwne uczucie, że wszyscy są w błędzie, jakbym to ja ich oszukiwała, że jestem lepsza niż naprawdę jestem, a do tego poczucie samotności w tych moich problemach.. bo przecież wszystkim wydaje się, że jestem lepsza, że nie mam problemów.. nikt nie wie i nie zrozumie co siedzi w mojej głowie.

    Nie chcę się wymądrzać, i wiem że każdy musi dojść samodzielnie do momentu, kiedy NAPRAWDĘ zacznie coś zmieniać. Ale ja żałuję, że nie było nikogo kto by mi wcześniej powiedział, żebym poszukała profesjonalnej pomocy. Zgadzam się z Aurelią dobrze jest porozmawiać z kimś zaufanym. Chociaż ja bym sugerowała rozmowę z kimś obcym. Nie z rodziną, przyjaciółką. Pewnie zależy to od rodziny i relacji – czasem, tak jak u mnie, łatwiej jest otworzyć przed obca osobą. Patrząc z perspektywy czasu na moje problemy, które częściowo są identyczne z tymi opisanymi w liście od Zosi – rozwiązaniem często nie jest wcale zmiana diety czy kontrolowanie obżerania się. Być może, tak jak u mnie, jest to problem psychiczny. Nie chcę nikogo urazić, zwłaszcza, ze znamy tutaj tylko wycinek historii, ale w moim przypadku, gdybym miała kontakt z dobrym psychologiem, gdybym porozmawiała z profesjonalistą, być może uniknęłabym części problemów i ich efektów z którymi borykam się do dzisiaj.

    Mam nadzieję, że i Zosia niedługo znajdzie punkt zaczepienia, który pomoże wydostać się z tej sytuacji.. bo proces jest dużo dłuższy niż sam okres zrzucania nadwyżki kilogramów.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zuza ma rację. Dla mnie dużym wsparciem i takim napędem były spotkania z dietetykiem. Jak pewnie niektóre z Was pamiętają, zaprzestałam ze względów finansowych (100zl co tydzień). Pewnie gdybym kontynuowała udałoby mi się wyjść ze wszystkiego. Teraz jestem z tym sama. Rodzina nie pomaga, wręcz dołuje.. Mój tata jest alkoholikiem. Nie chcę się tu nad sobą użalać, ale nie raz usłyszałam od niego, że jestem do niczego, że nikt mnie nie zechce.. I co wtedy robiłam? Zamiast utrzeć mu nosa, zażerałam się..

    OdpowiedzUsuń
  7. @magda_m : Mała Mi prawie w całej okazałości ;)
    Dla mnie też metodą na stres było objadanie się. Nie umiałam zrozumieć jak ktoś NIE MOŻE niczego przełknąć, bo się denerwuje. Ja miałam na odwrót. No, a że sytuacji rodzinnej też nie mam łatwej to troche tego stresu, dołów było.
    Na szczęście teraz się układa, oby jak najdłużej.. Bardzo mi pomaga chłopak. Uch, jaka ja jestem szczęśliwa, że go mam. Pewnie to zależy, ale wydaje mi się, że właśnie takie wygadanie się to już duży krok do przodu.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dokładnie tak jak dziewczyny piszecie - niekoniecznie pomoc psychologa, bo nie każdy potrafi się przełamać do takiej pomocy (no i to kosztuje), ale dobrym krokiem jest rozmowa z kimś obcym. Ktoś, kto trzeźwo spojrzy na sprawę, nie będzie nas oceniał po całokształcie, a i fajnie by było, gdyby to był ktoś, kto miał z takim problemem do czynienia (niekoniecznie na własnej osobie).

    OdpowiedzUsuń
  9. ja byłam młoda, głupia- wpadłam w opsesje liczenia kalorii, przekroczenie bilansu o 20kcal kończyło się kilkutrysięczynm kompuslem . Teraz mam tego skutki, choroba,nadwaga, zryta psychika... Dziewczyny nie liczcie kalorii !Nie przechodżcie na restrykcyjne diety bo potem są tylko problemy na całe zycie. Limonko gratuluje ci , ze przeszłaś przez odchudzanie bez zabużenia odżywiania

    OdpowiedzUsuń
  10. Zajadanie stresu...skąd ja to znam.Chowanie sie po kątach, żeby nikt nie zauważył i ciągłe gadanie że jestem na diecie.Nawet teraz.Schudłam 13 kg, z 15 zamierzonych.Myslałam, że zwalczyłam już obiadanie się w sytuacjach kryzysowych.Myślałam, bo nie miałam takiej sytuacji.I ostatnio pach, jest.Znów staram się z tym walczyć, ale puki jest stres nie radzę sobie...

    OdpowiedzUsuń
  11. W dużej mierze jest więc tak, że stresy zajadamy. Znam to doskonale, do dziś zresztą. Jakie zatem macie pomysły na zwalczenie stresu w inny sposób, niż jedzeniem? :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie znam sposobów:(Problem w tym że myslałam(w czasie całej diety) że wyżycie się fizyczne pomoże.Ale kiedy przychodzi kryzys, na ćwiczenia nie mam najzwyczajniej siły,nie jestem w stanie się do nich zmusić-nie mówiąc juz o ochocie.Moge walczyć przez pół dnia,sama ze sobą żeby się nie objeść, a na wieczór i tak dopadam lodówkę...Nastepnego dnia, zaczynam od nowa.Najpierw walczę, a wieczorem się poddaje.Wszystko pewnie byłoby ok, gdyby stres był jednodniowy.A co zrobić, kiedy do maja,czerwca szykuje się taka nerwówka?
    Przecież musi być jakiś sposób!
    Fakt.Potrafiłam się zmobilizować i wygrałam sama ze sobą kiedy zmieniłąm sposób odżywiania.JEdnak teraz, czuje totalną porażkę.Mam takie wyrzuty sumienia, że poprzedni sukces zaczyna ginąć...

    OdpowiedzUsuń
  13. Z gory przepraszam, ale nie przeczytalam wszystkich komentarzy. Co do listu, to "Zosi" potrzebna jest pomoc psychologa. Nie wiem czy ktos z Was zauwazyl, ze nie chodzi o problemy z odzywianiem, to nie od niego zaczely sie problemy, ale od silnego poczucia bycia perfekcjonistka. Z innymi rzeczami sie nie udalo, to przeskoczylo na diete. Dopoki dziewczyna nie poradzi sobie z psychika i roznymi rzeczami z przeszlosci to nie ma szans na racjonalne odzywianie.

    P.S.Nie moge sie chwilowo rozpisac z braku czasu.
    P.S.2 jestem psychologiem

    OdpowiedzUsuń
  14. mnie na stresowe zażeranie pomaga rower... lub jakakolwiek inna forma wysiłku fizycznego... też borykam się z podobnym problemem...
    w zeszłym roku udało mi się stracić 10 kg, i jednocześnie rzucić palenie (po prawie 7 latach nałogowego jarania), moje bmi pierwszy raz wskazywało trochę ponad 24...
    oczywiście wszystko ładnie wróciło (poza fajkami) :) i to z dodatkiem w postaci braku umiaru w jedzeniu, braku uczucia sytości... paradoksem w mojej sytuacji jest to że skończyłam "żywienówkę" licencjacką i w tym roku wybieram się na mgr dietetyki... więc mój problem nie leży w braku wiedzy nt. "zdrowego odżywiania" ... już nawet podejrzewałam że mam coś nie tak z ośrodkiem głodu i sytości... Od pewnego czasu kiedy tylko zrobiło się ciepło zaczęłam jeździć na rowerze... na początku delikatnie, dołączyłam do tego basen... i zauważyłam że moje problemy zaczęły powoli wygasać, nasiliły się gdy w ostatni weekend siedziałam na d.... i nic nie zrobiłam poza piwkowaniem ze znajomymi :/... automatycznie zaczęłam jeść, jeszcze miałam mała sprzeczkę z moim facetem więc porcje się podwoiły... dziś po raz kolejny podniosłam się z dołka, przeprosiłam się z rowerem, a jutro idę na basen!
    Moim problemem w tym przypadku jest też leń, wstyd wewnętrzny za siebie i to mnie trochę też zaczęło motywować, i z drugiej strony szkoda mi zaprzepaścić tych spalonych już kalorii, odchudzanie to nie tylko walka z ciałem ale też ze sobą, to cholerna walka ze sobą, ze swoimi słabościami... też myślałam wiele razy nad tym żeby może skontaktować się z psychologiem... ale doszłam do wniosku że muszę pokonać to sama, bo co będzie w momencie gdy skończę terapię, gdy psychologa już nie będzie, co wtedy? wg mnie ważniejsze jest wsparcie bliskich osób, bo oni tak szybko się "nie skończą" jak terapia z kimś obcym, najlepiej znaleźć drugą osobę z podobnym problemem i wziąć się za siebie razem :) ja działam na razie sama ale pracuje powoli nad moją koleżanką. No i też ważne jest nie poddawać się, w życiu normalne są upadki, ale trzeba uczyć się na błędach i powinny być one dla nas tylko motywacją do dalszej walki. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  15. Btw. znalazłam ciekawe forum... (to nie żadna ironia, żadne podteksty, żadne sugestie, ale może kogoś zainteresuje i pomoże, bo wiem po sobie że wiele osób z problemami wagowymi cierpi też na socjofobie)
    http://www.phobiasocialis.fora.pl/

    OdpowiedzUsuń
  16. przepraszam za post za postem ale znalazłam coś godnego uwagi odnośnie powyższego: http://www.phobiasocialis.fora.pl/radzenie-sobie-i-powodzenie-w-zyciu,12/my-sami-jestesmy-lekarstwem-na-fobie-znalazlem,4315.html a konkretnie posty niejakiego "Szu"

    OdpowiedzUsuń
  17. Ja nadal nie umiem sobie poradzić z tym zajadaniem stresu. Do tego potem mam cholerne wyrzuty sumienia i jeszcze bardziej się dołuje..

    OdpowiedzUsuń
  18. Ja sobie tak naprawdę nigdy nie poradziłam z obżeraniem w stresie. I czuję, że chyba już na zawsze mi to zostanie. Ogólnie to wydaje się, że sobie radzę, ale odkąd zaczęłam się ogarniać w tych moich problemach, nie miałam jeszcze naprawdę super stresującej sytuacji (a wyeliminowałam moje wcześniejsze źródło stresu, czyli odeszłam z pracy i rozstałam się z facetem, który też był uzależniony od jedzenia). Ale po małych stresach widzę, że bardzo łatwo będzie mi to tego obżerania wrócić.

    Jak dotąd radzę sobie poprzez jedzenie tych rzeczy, które są mało kaloryczne.. czyli jeśli musze się opchać to się opycham brokułem lub marchewką (na surowo) albo pije dużo zielonej herbaty. Jest to duży postęp, bo kiedyś w napadach obżerania się brokuł nigdy by mnie nie usatysfakcjonował, wręcz rozzłościł. Kiedyś próbowałam wysiłku fizycznego, i tez pomagało odwrócić moja uwagę of potrzeby obżarcia się, ale często samo zmuszenie się do ruszenia było za trudne.

    A odpowiedzi na post Ann „co będzie w momencie, gdy skończę terapię, gdy psychologa już nie będzie, co wtedy..”. Jeśli psycholog dobrze wykona robotę, to po zakończonej terapii powinnaś być wyposażona tak, byś była w stanie sama nad sobą panować. Tu nie chodzi o to tylko, żeby pójść do psychologa, posiedzieć przez pół godziny, pogadać.. praca z psychologiem to tak naprawdę praca nad samym sobą, a psycholog tylko wskazuje kierunek. A uczysz się TY. To tak jak z nauką jazdy samochodem – po pewnym czasie nie potrzebujesz instruktora obok siebie, bo wiesz sama jak reagować w różnych, nawet bardzo trudnych, sytuacjach. Wszystko zależy od podłoża problemów z wagą i często psycholog nie jest potrzebny. To, że mamy nadwagę, której nie możemy się pozbyć, nie znaczy, że mamy masowo lecieć do psychologów. Ale w niektórych przypadkach naprawdę potrzeba specjalisty (wydaje mi się, że przypadek Zosi jest właśnie taki). To, że ktoś bliski wykaże zrozumienie albo to ze ktoś ma problem podobny do naszego, nie znaczy ze ten ktoś jest w stanie mądrze doradzić i pomóc nam wyjść z problemu. Często, mimo, że ktoś bliski naprawdę chce pomóc, może wręcz zaszkodzić, bo się po prostu nie zna (widziałam takie przypadki).

    A mój komentarz jak zwykle.. strasznie długaśny :)

    OdpowiedzUsuń
  19. "Jeśli psycholog dobrze wykona robotę, to po zakończonej terapii powinnaś być wyposażona tak, byś była w stanie sama nad sobą panować. Tu nie chodzi o to tylko, żeby pójść do psychologa, posiedzieć przez pół godziny, pogadać.. praca z psychologiem to tak naprawdę praca nad samym sobą, a psycholog tylko wskazuje kierunek. A uczysz się TY. To tak jak z nauką jazdy samochodem – po pewnym czasie nie potrzebujesz instruktora obok siebie, bo wiesz sama jak reagować w różnych, nawet bardzo trudnych, sytuacjach."
    Oczywiście rozumiem co to jest praca psychologa i na czym polega i że nie trwa to krótko. Nawet wiem że powstała już psychologia żywienia.
    Ogólnie nie uznaje psychologów (jako kogoś kto mógłby mi pomoc) kiedyś nie było w Polsce psychologów... (nie działali tak masowo jak teraz) i ludzie musieli radzić sobie ze swoimi problemami sami, i sobie radzili. Uważam że jesteśmy w stanie poradzić sobie same, podobno nie ma rzeczy niemożliwych, szczególnie że nie jest to jeszcze choroba (czyt. anoreksja,bulimia itp) ale chorobami psychicznymi zajmuje się już psychiatra.
    Wg mnie psycholog to tylko taki "wujek dobra rada" dla dzisiejszego leniwego społeczeństwa, bo nie dajmy się zwariować i nie wpadajmy w medialny wir nagonki na to ileż to jest w nas problemów o których nawet nie wiemy (jak to słyszymy/widzimy po raz n-ty w radiu/tv że nasi rówieśnicy mają problemy, to automatycznie doszukujemy się ich w sobie i sobie je nawet wmawiamy). Tak... mówią że najlepszym terapeutą dla siebie samych jesteśmy MY. I się z tym zgadzam. Najlepiej wsłuchać się w siebie, w potrzeby swojego organizmu, poczytać książki, samodoskonalić się. Bo po pi\erwsze mamy z tego większą satysfakcję a po drugie to już w nas zostanie. I do tego nie jest potrzebny psycholog... no chyba że tak jak już wcześniej wspomniałam ktoś jest chory, to wtedy jest od tego lekarz, psychiatra.

    Tak ja nieraz Limonka wspomniała w swoim blogu. Musimy nauczyć się jeść nie żreć.

    OdpowiedzUsuń
  20. Zgadzam się, że najlepiej sami potrafimy sobie pomóc, są nawet takie rodzaje terapii, które się na tym założeniu opierają. Tylko jeśli zamiast wsłuchiwać się w potrzeby swojego organizmu, samodoskonalić i czytać książki objadam się, to już wyjście samemu z takiej sytuacji nie jest proste. Jeśli uda się samemu pokonać problem (bo racja ludzie też wychodzą z uzależnień sami) to wspaniale, ale jeśli nie to byłabym ostrożna z mówieniem, że ktokolwiek (społeczeństwo czy konkretna osoba) jest leniwy. Po prostu w życiu jest różnie i każdy musi znaleźć swój sposób, nie metoda jest ważna, ale to żeby się udało wyjść z tego problemu. Jeśli komuś się uda z pomocą psychologa to czemu nie? Zawsze jest ta pewność, że się nad sobą pracuje, a nie robi sobie przerwę, bo już się nie ma siły po kolejnych napadach objadania.

    OdpowiedzUsuń
  21. To jest tylko moje zdanie, które mam prawo wypowiedzieć, i go nie zmienię uważam że psycholog to strata czasu i kasy.Kropka.

    OdpowiedzUsuń
  22. AAAA! Jak ja dobrze znam te sytuacje opisane w liście!
    Jak go czytam, to czuje ból i wracają wspomnienia.
    U mnie nie tylko był problem z jedzeniem nadmiernym, ale przede wszystkim - niejedzeniem jako antidotum na stres.
    Dużo mi czasu zajęło, aby się z tym uporać. I kosztowało mnie to masę pracy. zdziwiłybyście się jak długo pewnie, choć może nie, bo znacie ten problem:) pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  23. zapraszamy do naszego nowego forum ED, chcemy je rozkręcić by było miejscem do którego chce się wracać https://perfekcjawznikaniu.fora.pl/

    OdpowiedzUsuń

Zastrzegamy sobie prawo do usuwania komentarzy obraźliwych i wulgarnych, zarówno w stosunku do autorów, jak i czytelników oraz innych komentujących. Blog nie jest miejscem wyładowywania swoich frustracji. Szanujmy się nawzajem!

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...