Wszystko to przez, ale i po trosze dla „magda_m”, która stwierdziła, że nie zna wielu przepisów z ryb.
Nie pamiętam, jak zeszło akurat na makrelę, ale to chyba nieważne. Mam nadzieję, że na tej często niedocenianej rybie, która jest zaliczana do tzw. morskiej dziczyzny i sama w sobie jest dla mnie wyjątkowa, pokażę kilka sposobów na proste, a smaczne dania.
1. Pasta z makreli i sera białego.
Ten przepis kojarzy mi się z latami dzieciństwa (czyli jakieś trzydzieści lat temu, hahah – przyp. limonka), kiedy często w taki (albo podobny) sposób robiono w domu „pastę”, z którą wcinałem kanapki.
Połączenie ryby i twarogu wielu osobom, nie wiem dlaczego, wydaje się dziwne. Mnie nie dziwi, być może dlatego, że pamiętam to zestawienie „od zawsze” ;p
Składniki:
- 1 mała wędzona makrela (ok. 150 g);
- 200 g białego, chudego twarogu; + odrobina jogurtu naturalnego do „nawilżenia twarogu”
- 3-4 duże rzodkiewki (można dodać, ale nie trzeba – nasze były tak ładne, że szkoda było je pominąć);
- mała cebula;
- szczypiorek;
- natka pietruszki;
- sok z cytryny;
- łyżeczka musztardy;
- łyżka majonezu;
- sól, pieprz
Makrelę obieramy ze skórki i oddzielamy od szkieletu i ości (bardzo dokładnie!). Twaróg rozdrabniamy widelcem, dodajemy drobno pokrojone pozostałe składniki, w razie potrzeby dodajemy jogurt, doprawiamy do smaku i mieszamy.
Jak to pastę... podajemy z pieczywem.
I właśnie to uważam na dzień dzisiejszy za mały minus. Konieczność jedzenia z pieczywem. Można je oczywiście zastąpić pieczywem chrupkim albo ryżowymi waflami (co zrobiła Limonka).
2. Pasta-sałatka z makreli, jajek i kukurydzy.
Zdaniem Limonki, najlepsze z dań, które przygotowałem, a według mnie, sam rodzaj podania i możliwości komponowania jest najbardziej elastyczny do modyfikacji i dostosowania do aktualnych (zależnych od pory roku) produktów.
Składniki:
- 1 mała wędzona makrela (ok. 150 g);
- 2/3 puszki kukurydzy;
- 2 jajka ugotowane na twardo;
- mała cebula;
- szczypiorek;
- 4 rzodkiewki (znów opcjonalnie, ale tego roku są niezwykle piękne);
- natka pietruszki;
- bazylia;
- łyżeczka musztardy;
- łyżka majonezu (tylko dla podkreślenia smaku);
- 2-3 łyżki jogurtu naturalnego
Postępujemy tak samo, jak w przypadku wcześniejszego przepisu. Mieszamy wszystkie składniki i doprawiamy. Tak to wygląda przed dodaniem jogurtu, majonezu i musztardy i pikantnie doprawione może służyć jako dodatek do sałatki.
Po dodaniu „lejących” składników, powstaje nam pasta, która z sałatą i kilkoma grzankami smakuje rewelacyjnie.
3. Makrela-makrela.
Dla mnie najprostszy, a jednocześnie najfajniejszy sposób jedzenia wędzonej makreli. Najnormalniej w świecie, z wybraną z setek możliwych surówek czy sałatek. Biorę małą makrelę na talerz i wcinam z pokrojoną na kromeczki kajzerką.
Przepisy na surówki znajdziecie we wcześniejszych wpisach.
Samo komponowanie past ciągnie za sobą wspomniane ryzyko jedzenia z pieczywem. Moim sposobem na zwiększenie objętości posiłku, a jednocześnie dodanie witamin, jest dołączenie sałat. Skropione sokiem z cytryny idealnie komponują się ze specyficznym smakiem i aromatem wędzonej makreli.
Jeżeli macie propozycje na wykorzystanie składników, co do których przyrządzenia nie jesteście pewni – piszcie. Weźmiemy je pod uwagę i w miarę możliwości będziemy je zamieszczać na blogu.
wdm1
co jak co, ale nie makrela :| yuck!
OdpowiedzUsuńaaaaj kocham Was!! Dziękuję :-) <3 i wiecie co...raz kozie śmierć..jutro zrobię z serem białym.. trzeba próbować nowych smaków mimo, że wydają się czasem dość...ymm... :)
OdpowiedzUsuńMojej latorośli też zdecydowanie najbardziej odpowiada ten trzeci sposób. Za to większy z moich mężczyzn bardzo nie lubi, kiedy ryba ma ości, w związku z czym bardziej mu odpowiadają pasty. To on mi pierwszy pokazał, że można łączyć rybę z twarogiem, ale nie była to makrela, tylko tuńczyk. Ta druga pasta jest dość bliska tej, która zwykle gości na moim stole. Makrela, jajko, majonez, cebulka i pietruszka to dla mnie zawsze baza. Tylko siekam wszystko zdecydowanie drobniej. Nie próbowałam jeszcze z kukurydzą. Wygląda zachęcająco. Konieczność jedzenia z pieczywem wynika pewnie z naszego wychowania. I wcale nie jest koniecznością. A jakby taką pastą posmarować naleśniki, nadziać jajka, albo łódeczki z cykorii? Możliwości jest multum. Tak pobudziliście moją wyobraźnię, że chyba zjem nawet kolację :D.
OdpowiedzUsuńMmmm.. Jutro wyruszam po makrelę :) Jak dla mnie połączenie z twarogiem jest b.udane, sama też tak jadłam często(ulubiona pasta mojej mamy). Z kukurydzą jeszcze nie próbowałam, więc z pewnością wykorzystam Wasz przepis.
OdpowiedzUsuńCo do tego, z czym jeść pastę to bardzo mi pasuje taka pasta do wafli ryżowych(czemu wcześniej o tym nie pomyślałam?!). No i tak jak napisała Ninoczka można faszerować taką pastą jajka. Robię czasem takie z pastą z tuńczyka :)
ależ oczywiście, że można to jeść na wiele sposobów :D także, podobnie do Ninoczki lubię w łódeczkach cykorii albo... nie wiem jak to nazwać ale w jakby łódeczkach z pora ;P (mam nadzieję, ze wiecie o co chodzi :D )
OdpowiedzUsuńPisząc tego posta chciałem tylko podkreślić i zaznaczyć skłonność w tego rodzaju daniach do niczym nie uzasadnionego, nadmiernego używania pieczywa ;)
Coś w tym jest. Obserwując większość moich znajomych/rodziny widzę, że pasta kojarzy im się jednoznacznie: z kanapką. No, ale tutaj wychodzą przyzwyczajenia. Sama muszę pokazać rodzince, że chleb można zastąpić np. porem. (wdm, dzięki za pomysł. ubóstwiam pory, więc myślę, że będzie mi smakowało) :)
OdpowiedzUsuńO! Makrela jest suuperr!:) nasz polski łosoś, że się tak wyrażę. Ostatnio gdzieś przeczytałam, że można uwędzoną makrele podgrzać(z 3-5 minut)- w piekarniku, czy choćby na patelni (oczywiście bez tłuszczu!). Spróbowałam- i niebo w gębie! Makrela na ciepło jest jeszcze lepsza niż na zimno. Mnniiami
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:}
K.L.
Zjadłabym <3 kilka razy jedliśmy w Gdańsku (zresztą Waldek też robił) makrelę PIECZONĄ (granica Gdańsk-Sopot na promenadzie przy mini golfie). To dopiero pychota. Ryby są naprawdę rewelacyjne, dlatego też dziwi mnie, że w Polsce je się ich tak mało. Może chodzi o cenę? Ja nie przepadam za mrożonymi filetami (chyba, że do ryby po grecku). Są stosunkowo drogie i mają mnóstwo wody, więc się nie opłaca, więc wolę sobie iść na rynek, może i wydać trochę więcej, ale wiem, że płacę za pyszną, świeżą rybę (pstrąg, dorsz... <3).
OdpowiedzUsuńCześć wszystkim :-)
OdpowiedzUsuńByłam dziś u tego dietetyka.. i w sumie nic nowego się nie dowiedziałam. Dostałam rozpiskę co można, a czego nie powinno się jeść..Pani zrobiła mi wykład na temat zdrowego odżywiania (to co już wiem..) dała przykładowy jadłospis i zaleciła dietę 1200kcal + aktywność fizyczna, przynajmniej godzinę dziennie. Następna wizyta za 2 msc. Muszę powiedzieć, że mam mieszane uczucia..właściwie to ta wizyta nie wniosła nic nowego..
Cześć Madziu :)
OdpowiedzUsuńWydaję mi się, że po prostu jesteś już świadoma tak naprawdę tego, jak się powinnaś odżywiać :) Właściwie dietetyk tylko to Ci powie, cudów nie ma.. Niestety :D Ja siedząc na zajęciach z żywienia też się potwornie nudziłam, bo to były informacje, do których kiedyś tam się dokopałam :P
Jestem trochę zawiedziona, bo nie udało mi się dziś kupić makreli. Za późno skończyłam zajęcia:( No, ale jutro się wybiorę jeszcze raz :)
Ze smutkiem przyznaję, że mnie to nie dziwi. Pewnie powiedziała Ci wszystko to, co mogłabyś sama przeczytać w Internecie, albo co powiedziałby Ci każdy, kto choć odrobinę orientuje się w temacie zdrowego żywienia. Zresztą założę się, że powiedziała Ci wszystko, co już wiedziałaś. Jak dla mnie, dietetyk który nie ustala Ci konkretnego jadłospisu na jakiś tam czas, który ma przynieść konkretne rezultaty, to dupa, nie dietetyk. Ja sobie nie wyobrażam, że gdybym była teraz po dietetyce i miała za sobą to, co mam teraz (czyli walkę z wielkim dupskiem), olałabym ustalanie indywidualnych jadłospisów na rzecz bzdurnych kartek z "tym, co można". To PODSTAWA, by dopasować przykładowy jadłospis do preferencji każdego odchudzającego się. Aż żal, że niczego takiego nie dostałaś :/
OdpowiedzUsuńU mnie makrela wedzona i pstrag wedziny to juz praktyctnie podstawa zakupow:)) Raz w tygodniu musi byc:))) Ale tego przepisu z twarozkiem nie znalam....
OdpowiedzUsuńWiecie co, mam teraz porównanie i myślę (choć może się mylę), że mimo wszystko jeżeli płaci się za każdym razem, nawet za suplementy jak w moim przypadku kiedyś tam, to inaczej do człowieka podchodzą..tam bywałam co tydzień i co tydzień dostawałam nowy jadłospis na 7 dni.
OdpowiedzUsuńI co..za 2 msc pójdę na kontrolę, Pani mnie zważy i powie znowu coś co już wiem... Przecież zważyć mogę się też w domu...paranoja :/
hmmm jak by to Ci uświadomić (tak naprawdę to już to wiesz)
OdpowiedzUsuńPani dietetyk u której byłaś nie jest po prostu zainteresowana tym abyś tam nie przychodziła a wręcz przeciwnie. Większość firm i suplementów, którymi handlują, podobnie.
wdm1- oczywiście, że mam tego świadomość..dlatego przestałam tam chodzić :) i tutaj raczej też nie wrócę, bo zważyć za 2 msc mogę się sama... ech sama nie wiem czego się spodziewałam po tej wizycie :/
OdpowiedzUsuńmagda_m, ja wybrałąm się do Pani dietetyczki i mam całkiem inne zdanie. Jak słucham o diecie 1200 kcal to az mnie wzdryga. Ja mam dietę 1600 kcal (tak! a nie mam nawet otyłości, a chudnę)Po prostu ta "dieta" (a raczej jadłospis który pomaga zmienić nawyki żywieniowe) tak napędza metabolizm (który był do nieczego po wielokrotnych dietach...) Gdy dostałąm jadłospis (zrobiony specjalnie dla mnie, z uwzględnieniem preferencji smakowych ) to popukałam się w głowę "jak to ? 1600 kcal? na tym moze schudnąc jedynie wieloryb!" Otóz nie, trzeba chudnąc baaardzo powoli, nie mozna siać spustoszenia w organizmie (na temat mojego chudnięcia muszę z moją dietetyczka chyba powaznie porozmawiac, bo lecą kilogramy niemiłosiernie ;)) Dziwię się ze ktoś kto nazywa sie " dietetykiem" bierze pod uwagę dietę 1200 kcal. 1400 kcal to jest absolutne minimum.
OdpowiedzUsuńSzczerze powiedziawszy, w najblizszym mi miescie mam tuziny dietetyków. A jednak zdecydowałąm się nadłozyc trochę drogi i udac się do profesjonalisty-naprawdę nie żałuję. Może to brzmi trochę jak reklama, za co przepraszam, ale naprawdę trzeba uważac na tych "dietetyków" ze stosem gotowych pseudojadłospisów którzy wyciągają tylko od ludzi kasę.
Pozdrawiam ;)
agch- mówiąc o zostawianiu kasy miałam na myśli mojego poprzedniego dietetyka..ten był na NFZ i czuję się "olana" po tej wizycie :/
OdpowiedzUsuńagch, no ale właśnie o to chodzi, że dietetyk musi dobrać "dietę" (ja wole określenie odpowiedni jadłospis) konkretny do konkretnej osoby. Biorąc pod uwagę jej nawyki, stan zdrowia i obecna dietę. Zmieniając czy wzbogacając i zamieniając odpowiednie rzeczy aby odnieść pożądany skutek. I tylko wtedy ma to sens i jest profesjonalne. Slogany, ogólne zasady itd to zwykła chałtura i nabijanie licznika "obsługiwanych" za których ilość ma płacone. Zamiast odwalić lipę u 10 osób niech zrobi to i tak jak trzeba u 1ej a efekt będzie lepszy.
OdpowiedzUsuńAgch to gratuluję dietetyka :) Dobrze, że są i tacy..
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Wami. Najgorsze co może być to danie jadłospisu bez uwzględnienia tego, że dana osoba lubi makrelę, a nie cierpi powiedzmy brukselki!
To właśnie było dla mnie dziwne...że wcale nie zapytała jak się odżywiałam do tej pory..nic na ten temat..
OdpowiedzUsuńwdm1 - właśnie tak mam przygotowany jadłospis, to jest naprawdę cool ;)
OdpowiedzUsuńEm. - masz racje, eh, to byłoby nie do zniesienia, a cały jadłospis bezcelowy
magda_m - kurczę, to naprawdę jest dziwne, ja przez jakiś czas musiałam prowadzić swego rodzaju "pamiętnik" żywieniowy, jak najdłuzej to możliwe, zeby mozna było poznać moje dotychczasowe nawyki. Naprawdę polecam znaleźć porządnego i profesjonalnego dietetyka w okolicy- nie da się ukryć, że nawet posiadając dużą wiedzę na temat zdrowego odżywiania, są rzeczy o których nie mamy pojęcia! Mobilizacja jest też większa i psychika działa całkiem inaczej, gdy dietetyk wytłumaczy, w jaki sposób można "odzwyczaić się" od tego "złego" jedzenia. To działa, ja osobiście zaczynam cierpieć, gdy czasem jestem skazana na "śmieciowe" jedzenie które niegdyś uwielbiałam.
Ok, dosyć tego już :D aaa no i makrela pycha oczywiście ;D
Pozdrawiam ;)
Agch, to po prostu napisz skąd jesteś, a może znajdzie się z czytelników ktoś, kto również chciałby się wybrać do Twojego dietetyka.
OdpowiedzUsuńOm nom nom, idę jeść owsiankę ;D
Om nom nom, a ja twarożek <3
OdpowiedzUsuńDietetyk jest w Koszalinie, ja niestety mam do niego trochę daleko :D ale polecam.
OdpowiedzUsuńtrafić na dobrego dietetyka-nie lada sztuka!
OdpowiedzUsuńmi się udało na szczęście trafić na fajną babkę, która ułożyła mi jadłospis na 2 tygodnie z uwzględnieniem tego że niektórych rzeczy nie jadam, z moim trybem dnia etc.I dodam że ona n NFZ jest:) a na każdej kontrolnej wizycie monitoruje co jadłam przez ostatni tydzień, waży,mierzy i komplementuje:D
no i za mną od początku października -26,5kg:) na diecie 1400kcal i głodu jakoś nie czuję :D
Pozdrawiam, Kasia
Pozazdrościć...
OdpowiedzUsuńGratulacje, świetny wynik :)
OdpowiedzUsuńDzięki dziewczyny:):) choć i tak przed mną prawie drugie tyle do zrzucenia, to i tak teraz łatwiej.
OdpowiedzUsuńKasia
Bardzo fajny przepis, myślę, że warto go wysłać wraz ze zdjęciem na konkurs na stronie www.kpryba.pl
OdpowiedzUsuńOdbiegnę trochę od makreli, ale nadal zostanę przy rybach. Mam wspaniały przepis na sałatkę al'a sushi:
OdpowiedzUsuńGotujemy (z odrobiną soli) i studzimy biały ryż, dodajemy ananasy w kawałkach, wędzonego łososia, krewetki (wcześniej obrane i ugotowane), jogurt naturalny wymieszany z odrobiną majonezu (są też majonezy light ale jakoś nie chce mi się wierzyć że mają mniej tłuszczu itd), dodajemy sól, pieprz i gotowe!
Składniki dodajemy w ilościach dobranych według uznania.
PYCHOTA! Polecam!
Moja wersja makreli z białym serem to raczej sałatka ale można też jak kto woli ugnieść widelcem i będzie pasta: oczyszczoną makrelę "dziabię" widelcem na kawałki i skrapiam cytryną /ilość zależy od smaku/, rozdrabniam ser biały /koniecznie chudy żeby się nie mazał/, siekam koper /koniecznie i dużo/, można dodać szczypiorek. Wszystko lekko mieszam. Można dodać kilka kropel oliwy i ugnieść na pastę.
OdpowiedzUsuń