środa, 1 czerwca 2011

146. "a moja otyłość jest genetyczna..."

     Nie ma chyba bardziej popularnego tłumaczenia własnej otyłości, niż stwierdzenie: to genetyczne. Owszem, genetyka w tej kwestii ma dość wiele do powiedzenia, ale wyświechtane tłumaczenie każdego możliwego przypadku zdaje się być sporym nadużyciem.

     Fachowa i jak zwykle niezastąpiona (proszę potraktować to ze zmrużeniem oka...) Wikipedia, mówi, że istnieją genetycznie uwarunkowane zespoły chorobowe prowadzące do nadmiernego gromadzenia się tkanki tłuszczowej w organizmie (zespół Pradera-Williego, zespół Laurence'a-Moona-Biedla, zespół Cohena oraz zespół Carpentera). Za otyłość odpowiadać mogą również mutacje jednogenowe i wielogenowe. Cytując: Mutacje mogą dotyczyć genów związanych z regulacją pobierania energii z pożywieniem, poziomem podstawowej przemiany materii, dojrzewaniem komórek tkanki tłuszczowej, aktywnością enzymów odpowiedzialnych za gospodarkę tłuszczową i węglowodanową. W ich wyniku dochodzi do przewagi procesów magazynowania energii nad procesami jej wydatkowania.

     Tylko że... ja patrzę na to z nieco innej strony. Nie neguję oczywiście naukowo udowodnionych faktów (lub jak niektórzy lubią mówić: faktów autentycznych ;p), ale chciałabym zwrócić uwagę na jedną rzecz. Dietetycy często pytają o to, czy rodzice również posiadają problem z dodatkowymi kilogramami. Mogą mieć, ale nie muszą. Tylko czy nikomu nie przyszło do głowy, że otyłość nie wynika tylko z tego, że rodzice są grubi, ale również z niewłaściwego sposobu jedzenia? Nawyki żywieniowe wyniesione z domu często są tak bardzo w nas zakorzenione, że powielamy je i czy tego chcemy, czy nie, one na nas działają. Wiadomo, jak tłusta jest kuchnia większości naszych babć i mam (co wiele z Was zaznacza w mailach, narzekając na kuchnie swych rodzicielek i teściowych). Polewanie tłuszczem ogromnej kopy ziemniaków, grube panierowanie wszelkiego rodzaju kotletów (łącznie z mielonymi, czego chyba nie zrozumiem już nigdy), uwielbienie dla odsmażanych pierogów i mocno śmietanowych zup... Pisałam o tym już sto tysięcy razy, ale czym innym to jest, jak nie tuczeniem się na własne życzenie?

     Gdy przypominam sobie kuchnię mojej babci, nie widzę w niej tego, na czym opiera się mój całkowicie zrewolucjonizowany sposób żywienia. Jest to kwestia przyzwyczajeń, innego pokolenia – takiego, które żyło w czasach, gdy niemożliwym było pójście do sklepu i kupienie warzyw, które dziś kupujemy bez problemów. Jej sposób żywienia był uwarunkowany przez historię, a nie przez geny, czy cokolwiek innego. Ona nie potrafi przemóc się i sama, z własnej woli zrobić surówki ze świeżych warzyw. Te rzeczy w jej lodówce nie istnieją. Jest tam tłusta szynka, ser, jajka, twaróg... Warzyw nie ma. I teraz zauważcie: ktoś, kto od dzieciństwa przyzwyczaił się do takiej kuchni, te przyzwyczajenia przenosi na własne dzieci. One z kolei przenoszą je na swoje dzieci. I w tym momencie pojawiam się ja, córka moich rodziców, wnuczka moich dziadków. Niejako wyłamałam się z tego zaklętego kręgu niezdrowej kuchni w momencie, gdy przeszłam na dietę. Wcześniej nie jadłam warzyw (mój brat niestety unika większości z nich do dzisiaj), a za normalną kuchnię uznawałam tę, którą znałam od lat. I choć moi rodzice miewali sobie grubsze i szczuplejsze okresy, nie wynikało to z ich jakiejś tam genetycznej skłonności do nadwagi – absolutnie nie. Było to spowodowane wyłącznie kuchnią, sposobem żywienia i słabością do łakoci. Moja Mamcia dopiero TERAZ dokonała chwalebnej rewolucji, bo zachęcona moimi radami, zmodyfikowała również swoją kuchnię. Ale zobaczcie, jak silny wpływ mają na nas przyzwyczajenia naszych rodziców. Śmiało ryzykuję stwierdzenie, że tych otyłości związanych z genetyką jest naprawdę bardzo, ale to bardzo niewiele w porównaniu do przypadków spowodowanych po prostu niewłaściwym sposobem jedzenia. Łatwo jest zwalić na  geny (albo grube kości!) nasze lenistwo i słabości. Tylko że w pewnym momencie staje się to śmieszne. Jeśli otyłość u wszystkich, którzy tak twierdzą, jest kwestią genów...


źródło: kwejk.pl 

55 komentarzy:

  1. True, true.
    Ja sama wychowywałam się u babci i muszę przyznać, że na pewno nawyki żywieniowe wyniesione z domu przyczyniły się do mojej nadwagi. No, ale teraz kiedy zmodyfikowałam moją dietę maszeruję ku normalności :) Zresztą babcia nie stroniła od warzyw, ale stosowała zasadę : kopa na talerzu. No i podjadanie.
    Teraz jest mi dużo łatwiej, kiedy prowadzę 'samodzielne GOSPODARSTWO DOMOWE' xD I przy okazji zmieniam jadłospis mojego chłopaka, a on wcale się przed tym nie broni. Nie trafił mi się typ , który ma ochotę na golonkę, kiełbasę i masę ziemniaków na talerzu :) Może to dlatego, że u niego w domu kuchnia jest w miarę zdrowa. Może to dlatego mam coraz więcej wspólnych tematów z przyszłą teściową xD

    Obrazek z kwejka wymiata!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam, madre slowa limonka! Mysle ze jest to troszeczke przesadzone z tymi genami (tzn jak osoby otyle sie tlumacza) bo przeciez mozemy oczywiscie odziedziczyc sklonnosc do tycia a co sami z tym zrobimy lub nie to juz nasz sprawa! Nie zrozumcie mnie zle, sama borykam sie z nadwaga, schudlam juz 15 kg i zostalo nadal 10.
    naleze do osob , ktore (jak to sie smiesznie mowi) tyja od samego spojrzenia na lodowke ;)
    Niestety odziedziczylam to po rodzicach, tak mi sie przynajmniej wydaje. Ale nie mieszkajac juz w domu rodzinnym nie moge chyba obarczac wina za nadwage genow mojej mamy? Trzeba wziasc byka za rogi i do roboty :) Powodzenia!
    A obrazek to strzal w dziesiatke!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak dla mnie nie ma czegoś takiego jak "tycie od spojrzenia na lodówkę", poza przypadkami CHOROBOWYMI. Zbyt wielu ludzi tłumaczy się w taki sposób, by miało to jakiś sens. Wiem, bo sama tak mówiłam, a faktem było, że obżerałam się jak świnia. My po prostu nie mamy świadomości tego, jak ŹLE jemy, stąd wnioski, że to na pewno po rodzicach, albo coś tam coś tam. Takie tłumaczenie nieświadomego ;))))

    OdpowiedzUsuń
  4. Dokładnie, ja się nie dziwiłam, że przytyłam na 1 roku studiów zapychając się kebabami i tłustą chińszczyzną.
    Faktem jest, że teraz jest mi trudniej schudnąć, bo troche diet w moim życiu już przerobiłam(bedąc szaloną nastolatką - niepotrzebnie oO). Przez to mój biedny metabolizm się pogubił i teraz trzeba go podkręcać :) No, a od 21 r.ż słabnie, więc trzeba sie wziąć za siebie i starać! ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ano, najważniejsze jest żeby o siebie dbać, bo nikt inny tego za nas nie zrobi :)))
    A chińszczyzna jest zdrowa ;> Niewielu jest otyłych Azjatów ;D ;>

    OdpowiedzUsuń
  6. Może ICH chińszczyzna tak :) No, ale ta nasza z mega porcjami i tłustym sosem już nie tak bardzo xD Chyba, że pójdziemy do restauracji, a nie pobliskiego barku.. :P

    OdpowiedzUsuń
  7. No tak... u nas musi być dostosowane pod nas :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten wpis na blogu to strzał w dziesiatke. Ja mam tak, ze moja waga ciagle skacze. Od 15 roku zycia bylam juz na kilku dietach, zawsze udawalo sie sie zgubic kilka kilogramow nadbagazu ale nigdy nie potrafilam wytrwac w nowym sposobie odzywiania (niestety uwielbiam frytki, chipsy, hamburgery itp).Aktualnie mam 72 kilo przy 173 cm, bo od grudnia przytylam 6 kilo...(podobno bedac w zwiazkach sie tyje i u mnie akurat sie to potwierdzilo).Aktualnie od miesiaca jestem na diecie i juz powoli wracam do moich ukochanych 65 kilo. Ale nie o tym:) Te moje wahania wagi zauwaza moja babcia. Od dawna juz zastanawialam sie dlaczego kiedy tyje mowi mi: "Dobrze wygladasz", a jak chudne to: "Oj, zmizerniałaś...". Doszlam do podobnego wniosku co Ty Limonka- to są po prostu roznice wynikajace z wieku. Kiedys byl inny kanon urody to po pierwsze, a po drugie osoba teższa miala po prostu wiecej szczescia bo czy w czasie wojny czy PRL-u stac ja bylo na produkty deficytowe jak maslo, smietana itp.itd. Poza tym kiedys ludzie chyba jedli na zapas, bo w koncu nie wiadomo co wydarzy sie jutro i czy bedzie co do garnka wlozyc...
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  9. a ja dziś kupiłam karnet na aerobik/step/pilates na cały miesiąc bez ograniczeń ;) start dziś o godz.18!

    byłam wczoraj u endo, znowu zwiększyła mi dawkę leku. uświadomiła mi, że choćbym nie wiem jaką dietę stosowała, bez zwiększonego wysiłku nie osiągnę prawidłowej wagi i zawsze będzie efekt jojo. mówcie co chcecie, śmiejcie się, nazywajcie to jak chcecie, ale czy dacie wiarę, że ja między jednym poniedziałkiem a drugim potrafię ważyć 2 kg więcej? O_o to jest kurwa takie demobilizujące. Limcia, mówiłam Ci, że jestem na strukturalnym odwyku i gówno. +2kg :|

    postawiłam sobie zadanie. miesiąc regularnych ćwiczeń codziennie. we wtorki i czwartki po dwie godziny (bo najpierw pilates a później step). reszta dni po godzinie. jak to nic nie da... to nie ręczę za siebie. trzymajcie mnie :|

    OdpowiedzUsuń
  10. Za wiele osób zasłania się genetyką, jednak czasem rzeczywiście można mieć z tego powodu trudności ze zrzuceniem wagi. Chodzi mi konkretnie o szybkość metabolizmu, który u osób otyłych i jednocześnie z problemami zdrowotnymi może rzeczywiście być nie tylko niski, ale i dziedziczny. Za to niektórzy wcinają ile chcą frytek, czekolady i lodów, a nie tyją - to też kwestia metabolizmu, więc działa to w dwie strony. Tylko że nie można zasłaniając się wolną przemianą materii w ogóle nie zwracać uwagi na to, co się je, wręcz przeciwnie - trzeba uważać.

    OdpowiedzUsuń
  11. i w ogóle chciałabym poruszyć bardzo ważny wg mnie temat. temat zdrowie odżywianie vs pieniądze. bo wczoraj to aż się poryczałam u lekarza jak jej o tym opowiadałam. czy nie odnosicie wrażenia, że "zdrowe" jedzenie, jedzenie dobrej jakości, owoce, warzywa są po prostu drogie? taka refleksja mnie naszła jak zobaczyłam reklamę krokietów w Tesco. Pół kilo pseudo krokietów kosztuje 7 zł. A nie najesz się czymś takim? Nie zaspokoisz głodu? A co możesz kupić "zdrowego" za 7 zł? Dwie główki sałaty. Ale na nic więcej Ci nie starczy.

    Jabłka. Biorąc pod uwagę ich cenę za kg, moje ulubione ligole wychodzą mniej więcej po 1 zł za sztukę jabłka! Robiłam ostatnie dwa tygodnie koktajle owocowe na kolacje. Jabłka, ananasy, sok brzozowy, sok wyciśnięty z grapefruita i z pomarańczy. Pychota, samo zdrowie. Ale w przeliczeniu tygodniowym to dość kosztowna impreza.

    Można kupić paczkę ryżu, jakiś sos w słoiku i kawałek cyca i zapłacisz za to max 10-12 zł. A najedzą się dwie osoby i jeszcze ciut zostanie dla tej bardziej głodnej.

    Z drugiej strony możecie mi zarzucić, że chipsy i słodycze też kosztują dużo. Ale uwierzcie mi, że od jakiegoś czasu łącznie z pieczywem są to mi obce produkty.

    Dobrej jakości mięso, dwa sznycle wołowe to koszt około 9 zł. Z racji tego, że robię obiad dla dwóch osób to muszę mieć ich przynajmniej 3 sztuki (2+1). A to tylko samo mięso. Gdzie jakiś dodatek warzywny czy skrobiowy.

    Odnoszę po prostu momentami wrażenie, że spora liczba osób po prostu wybiera opcje bardziej ekonomiczne - ziemniaki, sos, schab. Szczególnie jak ma do wykarmienia całą rodzinę. Bo o dziwo świnia jest tańsza niż indyk. Nie wspomnę już o cielęcinie czy baraninie, na którą mało kogo stać. Czy mylę się myśląc że panuje zasada nie ważne jak dobrze ważne za ile? Im taniej tym lepiej? Ważne żeby się napchać?

    Wyraźcie swoje zdanie bo ja jestem na skraju załamania nerwowego. Może popełniam gdzieś błąd a go nie widzę. Limonka, Ty znasz moje upodobania kulinarne, wiesz, że stronię od wędlin, mięs, kiełbas, ziemniaków, sosów itd. a w dalszym ciągu przegrywam walkę na linii ja = moja waga.

    OdpowiedzUsuń
  12. Faktycznie, większość jedzenia do przygotowania zdrowych posiłków jest dosyć droga.. Są oczywiście i tańsze opcje, ale ile można jeść warzywa na patelnie z cyckiem kurzym z Biedry? :/
    Ja cieszę się, że mam swoją ulubioną panią na bazarku i za warzywa płacę niewiele.

    OdpowiedzUsuń
  13. Co do tych krokietów to pomyłka. Właśnie dostałam nową gazetkę. Nie pół kilo za 7 zł, ale kilogram ;) czyli obiadu na dwa dni :D

    OdpowiedzUsuń
  14. Heh, właśnie z tego powodu - ceny - zawsze się 3 x zastanowiłam zanim ogłosiłam wszem i wobec, że zmieniam odżywianie.
    Jak dobrze to policzyłam, to niestety - ale zielenina jest bardzo drogą opcją -.-"
    Osobiście - przestałam już patrzeć na wagę -nic się na niej nie zmienia. Byłam u lekarza i z pakietem skierowań w torebce od niego wyszłam - zobaczymy co z tego będzie.
    code

    OdpowiedzUsuń
  15. powiem Ci z własnego doświadczenia że im więcej do lekarzy będziesz chodzić to gorzej. u mnie się zaczęło od rodzinnego. później dietetyk. później endokrynolog. chyba nie muszę mówić że wszystkie badania, szczególnie te endokrynologiczne są odpłatne. że o cenie wizyty nie wspomnę. wczoraj właśnie Pani doktor powiedziałam, że jak kupie sobie orbitreka czy jakieś inne gówno które mi zaleca to niestety na wizyty do końca roku u niej kasy już mieć nie będę, to jej mina zrzedła.

    a żeby było jeszcze śmieszniej to dowiedziałam się wczoraj, że spacery po ulicy, wchodzenie po schodach a nawet spacer w parku z psem to nie jest wydatek energetyczny - bo to jest zapisane z naszej codzienności. generalnie więc powinnam spełniać pół dnia na siłowni. ciekawe tylko, kiedy będę miała czas na tą siłownie zarobić.

    co mnie wku**ia taka polityka.

    OdpowiedzUsuń
  16. Rozgadałyście się jak cholera, ale poruszyłyście ważny temat, o którym warto chyba napisać. Po pierwsze cena żywności, tej niby zdrowej, czyli naszej. Po sklepach biegam praktycznie codziennie, śledzę na bieżąco wszystkie promocje, więc może coś skrobnę na ten temat za parę dni, bo warto. Pewnie i by się przydały jakieś pomysły na niezbyt drogie, dietetyczne zakupy, a to uwierzcie, że mam opanowane doskonale :D
    Dominika, kiepsko jest to słyszeć, w sensie że siedzisz na diecie, a mimo to tarczyca nie pozwala Ci zrzucić :/// ale to musi być frustrujące, ja pierdzielę. Dietetyczka powiedziała Ci, co by się stało, gdybyś jadła "normalnie"? Aż się boję iść do endo, a mam mnóstwo wyczuwalnych dużych grudek na swojej tarczycy, ale to już od lat, a ostatnio lekarka powiedziała mi, że przyda się USG. Czy to normalne, czy nie? :|

    A, Dominika, to z tym, że spacery niby nie są wydatkiem energetycznym, to jakieś pierdolenie chyba. Po sobie widzę, że jak siedzę w domu, to jest zaraz + na wadze, a tylko pochodzę kilka godzin dziennie, znów jest -
    Nie kumam lekarzy...

    OdpowiedzUsuń
  17. Co do ceny badań to jest masakra. Mam do zrobienia teraz badania krwi pod kątem hormonów. Koszt - ok.300 zł. Zespół policystycznych jajników prawdopodobnie. Jednym z symptomów jest problem z utrzymaniem prawidłowej masy ciała, ale na szczęście jakoś chudnę. Wolno, ale idzie.
    Faktycznie dieta bez efektów to musi być coś demotywującego. :(
    Limonko, w takim razie czekam na post o dietetycznych zakupach, bo czasami się łapię za głowę jak widzę ile wydałam..

    OdpowiedzUsuń
  18. ILE za HORMONY?!?!?!?! O_____________________o

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja od 3 tygodni jem zdrowo i wydaje mniej wiecej tyle co normalnie (moze nawet troszke mniej). Fakt, kupuje przewaznie w Biedronce bo tam jest tanio. Ale...warzywa sa drogie, ale bez przesady. GLowka salaty starcza mi mniej wiecej na 5 salatek, tak samo jak puszka kukurydzy, kilo pomidorow, sloik oliwek, feta, chrupkie pieczywo. Ja osobiscie nie jem duzo miesa bo musialabym jesc gotowane a nie lubie, wiec zastepuje soją-mieloną i do gulaszu. Ona akurat jest bardzo wydajna. Jezeli sie zjada kilo salatki to wiadomo ze zdrowe jedzenie sie nie oplaca, ale jezeli ilosci powiedzmy takie jak ma gleboki talerz to to nie sa jakies ogromne wydatki... Brazowy ryz i makaron sa drozsze ale ok. 1 zl i je sie go przeviez mniej niz normalnie kiedy nie jest sie na diecie
    PS. sloik oliwek w biedronie to niecale 2 zlote, puszka pomidorow z puszki 1.6 a mozna z niego zrobic mnostwo potraw- spaghetti, leczo, gulasz.
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  20. Limonko, właśnie tyle : niecałe 300zł. Mam do zbadania z 7 hormonów.
    Ola - ja przeważnie też kupuję w Biedronce i na bazarku. I wtedy jest okej. Dziś jak kupowałam warzywa i owoce(a kupowałam ich sporo) zapłaciłam jakoś 15 zł. Gorzej jak brakuje mi jakiegoś produktu, a nie ma go w wyżej wymienionych miejscach. Idę wtedy do Leclerca i... kupuję mase innych rzeczy, a przy kasie jestem w szoku :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Leclerc rządzi <3
    Ale napiszę tmrw albo później ;)

    OdpowiedzUsuń
  22. Leclerca nie ma w Krk, no ja nie wiem co za wiocha po prostu :p Znam ten sklep z wyjazdów... Sama też się przyznam do zakupów w Biedronie :-)

    Omg..jaka burza w Krakowie... strach się bać :x a ciemno...apokalipsa TFU!

    OdpowiedzUsuń
  23. Jezu dziewczyny, a co wy myślicie że ja zakupy w Almie robię?

    70% moich zakupów to Biedronka, a tego czego tam nie zjadę to szukam w Tesco, bo o tych dwóch sklepów mam najbliżej. Patrząc na współczesne emerytki, które zasuwają z wózeczkami po całym Gdańsku w poszukiwaniu tańszych produktów to się nie dziwię. Ale raz że trzeba mieć czas, a dwa cierpliwość. A młodym ludziom i jednego i drugiego brakuje. I kasy w sumie też.

    Ja nie gotuję tylko dla siebie, mam do wykarmienia w domu prężnego dwumetrowego mężczyznę, który wybaczcie, sałatką z fetą się nie zadowoli. Owszem sałatkę z fetą i oliwkami robię mu często, ale raczej jako dodatek do porządnej porcji mięsa.

    Kolejny problem to to, że może to zabrzmi idiotycznie. Ale ja nie jadam sałatek. Wole zjeść jednego pomidora, jednego ogórka, jakieś rzodkiewki itd. SAMODZIELNIE, ale nigdy w sałatkach. Myślcie co chcecie, ale ja mam uraz z dzieciństwa, jak mnie w przedszkolu karmili na siłę sałatą ze śmietaną. Nie chcecie wiedzieć co było dalej.... ;)

    Właśnie wróciłam z Lidla, bo moja siostra często robi tam zakupy i mówiła, że ceny są ok. Wydaliśmy 133 zł, gdzie porcji mięsa było w tym tylko 3. Reszta to warzywa, owoce, nabiał, woda + papier toaletowy. I powiedźcie mi moje drogie Panie, jak tu nie zwariować?

    OdpowiedzUsuń
  24. a swoją drogą to byłam dziś na stepie :D czuję, że jutro nie będę mogła się ruszać ;)

    ale miło było wrócić, szczególnie, że zobaczyłam tam twarze, z którymi ćwiczyłam 2 lata temu :)))) i ich uśmiech na twarzy, że wróciłam... bardzo mobilizujący.

    OdpowiedzUsuń
  25. Niedawno Cię Limonko znalazłam -fajnie piszesz,więc zaglądam.:))Chciałam napisać osobom,które mają problemy z tarczycą/np.Haschimoto/,że jeśli zażywa się leki i poziom hormonów w miarę się ustabilizuje,jest możliwe schudnięcie.Przyłożyłam się i schudłam 12kg ,mimo,że jestem starszą panią:)) i wydawać by się mogło,że już się nie opłaci:))Doginam codziennie z kijami ok.5km -"nie z przymusu lecz z ochoty",no i przykróciłam jedzonko-słodyczy zero.Zjadłam w swoim życiu tyle ciasta,cukierków itp,że najdłuższy pociąg świata by tego nie uwiózł.Nie tłumaczmy sobie i wszystkim wokół,że nic nie jemy ,a tyjemy ,bo to jest nieprawdą- tyje się ,bo się żre:))Pozdrawiam i życzę wytrwałości i mnóstwa uśmiechów.Maria

    OdpowiedzUsuń
  26. Ola... chyba kupujemy w rożnych biedronkach... ja kupuje oliwki zielone w słoiku właśnie tam i płacę za nie 3,99... "feta" która jest dostępna w Biedro nie ma nic wspólnego z fetą, bo tam sprzedają ser sałatkowy.

    Wybacz, ale na jakości nie będę oszczędzać. I to jest kolejny problem... :/

    OdpowiedzUsuń
  27. Pani Mario, ja jeszcze nie mam ustabilizowanych hormonów. Mam co raz zwiększane dawki.

    OdpowiedzUsuń
  28. Lekarz w nieskończoność nie może zwiększać dawek leków,bo może np. z niedoczynności przejść w nadczynność tarczycy i wtedy jest żle.Może trzeba pomyśleć o zmianie specjalisty.przy przewlekłym zapaleniu tarczycy nie ma mowy o idealnym poziomie hormonów,ale nie one same decydują o naszej tuszy-jeśli będzie odpowiednio dobrana dieta i dużo ruchu ,a przede wszystkim nastawienie,ze damy radę i kg polecą w dół.Życzę Ci tego .Maria

    OdpowiedzUsuń
  29. Pani Mario, startowałam w styczniu z TSH na poziomie prawie 14. Biorę od stycznia regularnie leki i na razie spało tylko do 5 :/ co nadal jest przekroczeniem normy...

    OdpowiedzUsuń
  30. kurde wiecie co ja chyba sama założę bloga, bo mam za dużo do powiedzenia :D i na temat jedzenia i na temat mój ukochany <3 makijażu i kosmetyków <3

    OdpowiedzUsuń
  31. M. kilka dni temu kupilam oliwki i zielone i czarne po 1.99 zl... moze to byla promocja ale nic nie bylo zaznaczone:)Poza tym pisalas, ze dieta jest kosztowna. No a ja uwazam ze tak samo jak normalne jedzenie. Wiadomo, że mezczyzna je wiecej, ale przewaznie tez wiecej zarabia;) I czy na diecie jest czy nie trzeba na jedzenie dla niego wydac wiecej.
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  32. W takim razie zakładaaaj! Chętnie poczytam, bo kocham kosmetyki <3 ( w koncu jestem kobietą:)) A ja mam już zdjęcie mojego dzisiejszego jedzonka i jutro będzie przepis na blogu :)

    OdpowiedzUsuń
  33. Olu Kochana,
    wiesz co zauważyłam? Pisałam to już kilka komentarzy wyżej. Bardzo duża liczba Polaków ogranicza świeże warzywa, owoce, dobrej jakości produkty - czyli nie te wysoko przetworzone - które są oczywiście droższe. Widzę po swoich znajomych... zupka chińska na obiad, na kolacje pizza z zamrażarki. Tak jak pisała eM nie można jeść w nieskończoność warzyw na patelnie z kurczakiem, chociaż sama wiem, że różne przyprawy mogą zasadniczo zmienić smak więc w sumie można te warzywa zrobić na kilka sposobów. Co do zarabiania więcej... jak się z kimś mieszka, opłaca się wspólnie rachunki, wnosi się swoje zarobki w gospodarstwo domowe to nie ma podziału kto więcej zarobi zje więcej ;)

    do czego puentuję, bo nie wiem czy wszyscy dobrze odebrali mój komentarz o zależności pomiędzy kasą a dobrej jakości jedzeniem. nie oszukujmy się... zupka chińska kosztuje kilka razy mniej niż sok owocowy, który sami zrobimy w domu. a czym się człowiek bardziej nasyci? bo to co jest zdrowsze to jest oczywiste... wprowadzanie do diet dobrej jakości jedzenia, dobrego nabiału, owoców w dużej ilości itd... jest bardziej kosztowne niż wsuwanie codziennie świni w postaci "schaboszczaka"

    pomyślcie sami, ile osób dzisiaj stać, żeby kupować ekologiczne produkty? albo odżywiać się dobrej jakości mięsem?

    OdpowiedzUsuń
  34. chyba źle się wyraziłam. chodziło mi o to, że produkty wysoko przetworzone są tańsze aniżeli te nieprzetworzone.

    OdpowiedzUsuń
  35. Załapałam o co chodzi. No i faktycznie, muszę się zgodzić. Naprawdę dużo wydaje na jedzenie, a jestem tylko biedną studentką z chłopakiem - też studentem :)

    OdpowiedzUsuń
  36. M., zakładaj :D w końcu będę mogła się wywnętrzyć o kosmetykach :D sasasa :p <3

    OdpowiedzUsuń
  37. Mnie bulwersuje jeżeli ktoś ze znajomych wspomina, że "u niego w sklepie wędlina drobiowa jest w super cenie 8.99zł za kg"...i potrafi się tym ekscytować kilka dni, zachowując przy tym stanowisko, że odżywia się super zdrowo... echh tylko co w tym jest? MOM? Skóry, pazury? Zmielone wszystko z zapychaczami... Jasne, że za rzeczy dobre jakościowo trzeba zabulić, problem w tym że nie każdego na to stać :/ I nie tylko Ciebie M., to tak rusza :/

    OdpowiedzUsuń
  38. MOM - bleee, kojarzy mi się od razu z parówkami. Wszystko pięknie zmielone, strach pomyśleć z czego.

    OdpowiedzUsuń
  39. Ale gorąca dyskusja. Czy ja się mogę włączyć? Myślę, że produkty bio i eko to pic na wodę. Jest dobra koniunktura na takie rzeczy i cwaniacy sobie nabijają kabzę. Jak chcecie zjeść bio i eko to idźcie na targ, albo lepiej do normalnego chłopa, co wielkiego kurczaka na prawdziwy rosół za dyszkę potrafi sprzedać, a pewność, że to przedwczoraj biegało po podwórku i skubało trawkę mieć możecie. Po drugie, to jakaś bzdura, że zdrowe jedzenie jest drogie. Jak się porównuje cenowo placki z mąki, wody i jajek w proszku nadziane kurzymi kupami z wołowiną, to oczywiście wychodzi na korzyść placków. Ale jak pomyślisz o koszcie zrobienia takiej ilości krokietów, to się okazuje, że... 2 szklanki mleka (1,5 zł), 2 szklanki mąki (0,5 zł - mąka w lidlu chyba po 1,5), dwa jajka (0,8 zł), kapusta kiszona (2 zł) cebulka (1 zł), kilka pieczarek (1 zł) i wychodzi... o kurcze! 6,8 zł! Jaka powalająco wysoka cena! Muszę iść do biedronki i kupić krokiety. Może uczciwiej podejdźmy do sprawy?

    OdpowiedzUsuń
  40. A tak w ogóle dostałam pracę. Będę teraz akwizytorem na etacie, bo z zamieniania kawy na twierdzenia to się w tej chwili w moim mieście nie da wyżyć. Dobranoc dziewuszki.

    OdpowiedzUsuń
  41. M. ja nie napisalam, ze kto wiecej zarabia ten wiecej je :)
    A co do produktow eko- sa drogie wiadomo, ale zdrowa zywnosc to nie tylko produkty eko. Ja na przyklad w zyciu nie jadlam nic z produktow ekologicznych, bo mnie nie stac:) Kiedys moze sie dorobie to nie bede patrzyla na ceny, ale teraz jestem studentką i mowi sie trudno;)
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  42. Ninoczka... nie wiem gdzie Ty się chowasz i skąd bierzesz takie ceny, ale mąki za 1,5 zł to ja nigdy nie kupiłam. Podobnie jak kilku pieczarek za 1 zł. Jajko za 40 gr? Proszę Cię :) paszy nie jadam... jajko z oznaczeniem 0 kosztuje mniej więcej 1 zł -1,5 zł zależy od fermy. Poza tym z podanych proporcji nie zrobisz kilograma gotowego produktu, w dodatku w panierce. I nie próbuj mi udowodnić, że produkt robiony na przemysłową skalę wyjdzie drożej aniżeli to samo zrobione w domu.

    OdpowiedzUsuń
  43. Ale kłótniuchy, hohohooo. Donoszę, że na Zielonym Rynku w Gdańsku, jajka od pani ze wsi kosztują od 35 do 50 gr za sztukę, zależnie od wielkości. Mleko też można kupić ichne, 3 zł za 1,5 l butelkę. Chyba trzeba wysmażyć już dziś post, bo gorąca dyskusja rozgorzała =)

    OdpowiedzUsuń
  44. Jaka panierka, mówimy o zdrowym odżywianiu :D. Mąkę zwykłą kupuję po 1,59. Jajka z oznaczeniem to pic na wodę. Od Pani z targu, której ufam bardziej niż fermom i kupuję od niej jajka, mleko (prawdziwe), śmietanę i masło, jajka kosztują 40 gr małe. Z podanych porcji mam 8-9 naleśników. Żeby nie otrzymać kilograma gotowego produktu musiałyby ważyć mniej niż 125 g. Zapewniam Cię, że ważą więcej. Jasne, że wyjdzie drożej. Takie gotowe placki ziemniaczane, albo pierogi nibyruskie (sera tam nie ma w ogóle prawie, więc żeby zrobić takie samo g... nie trzeba wydać dużo). One się sprzedają nie dlatego, że taniej kupić, a z powodu lenistwa i wygodnictwa ludzi, którym nie chce się zagniatać ciasta.

    OdpowiedzUsuń
  45. Pani z targu :/ jedz do niej na wiochę i zobacz jakie brudne wymiona mają jej krowy. Fuj. Albo jaki brud za paznokciami ma ona sama. Skąd wiesz w jakich warunkach robione są te produkty? Może uciera to masło w jakiś brudnych miskach a później sprzedaje w pudełku po Delmie.

    Pisząc pierwszy komentarz o cenach produktu miałam zupełnie inny zamysł dyskusji aniżeli wynikł sam. Ja jestem przyzwyczajona do jakości i nie będę kupowała mąki po 1,59.

    OdpowiedzUsuń
  46. Nie dajmy się zwariować. Ninoczko, ja też kupuję na moim pobliskim bazarku i jakoś żyję. M. - Gdybym miała analizować drogę KAŻDEGO produktu to chyba bym już oszalała. Nie jestem na tyle 'eko'. Kupuję tam warzywa, owoce i mięso. Wolę takie mięso, a nie pakowane w supermarketach. Sama widzę , co przyrządzam. Ma zupełnie inny zapach.. Nabiał kupuję w budce, również na bazarku, ale to już wyroby typowo sklepowe.

    Jednak muszę się zgodzić z M. , że aż tak tanio jak Ty Ninoczko nigdy nie kupowałam. Zadziwiasz mnie :D W Leclercu przy kasie jak widzę trzycyfrową liczbę, ZA KAŻDYM RAZEM (dobrze, że nie chodzę tam b.często) to się zastanawiam, co tyle kosztuje. Przecież nie robię zakupów na milion osób, tylko na dwie.

    Z góry przepraszam za chaos w wypowiedzi, ale spieszę się na zajęcia :P

    OdpowiedzUsuń
  47. Mąka, którą kupuję jest dobrej jakości. Z resztą, używam przeważnie pełnoziarnistej i orkiszowej, a te są droższe. Wydawało mi się, że dyskusja nie tyczy tego ile trzeba zapłacić za najlepszą jakość (dobrze to wiem, sama jestem do niej przywiązana), a alternatywy dla dań gotowych. Wolę kupić masło i śmietanę u Pani z bazarku niż krokiety w biedronce. Nigdy nie masz pewności, co kupujesz. Nawet kiedy płacisz naprawdę dużo.

    OdpowiedzUsuń
  48. A ja myslalam ze chodzilo w tej dyskusji o ceny zdrowej zywnosci. M. narzekala ze sa wysokie ceny, a na czym mozna niby oszczedzic jak nie na jakosci??? Ja wlasnie oszczedzam na jakosci bo mnie nie stac na nic innego i wychodze ze sklepu (typu Biedronka) bez potu na twarzy, ze za swoja "jakosc" w innym sklepie wydalam kupe kasy.
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  49. A ja powiem cos o babciach. Z tego co zauwazylam, Wasze babcie pochodzily dosc z zamoznych rodzin. Miecho na obiad i jeszcze w panierce nonono U mojej babci to na obiad zawsze kapusta, marchewka, buraczki i wszystko co jej w ogrodku uroslo, hodowli nie miala, ani jej rodzice tez. Jedynie jakies male pole to ziemniaki tez byly :) ale jakos wtedy nie tuczyly? Ciekawe dlaczego? Wszystkie dzieci jakby wychudzone, niedozywione, a jaednak zdrowe. Od czasu do czasu na obiedzie pojawiala sie jakas kura czy inny zwierzak, jak sie udalo zamienic za warzywka z sasiedztwe... Moja mama jako corka babci gotuje zdrowo, zawsze sa wazywa, jakies owoce typu jablka, truskawki z ogrodu :) mniam a ja mimo to mam nadwage, ale wiecie dlaczego? Bo kocham slodycze i lody, to jest najwieksza zguba dzisiajszych czasow. Dawniej o takie smakolyki bylo bardzo ciezo, a wypieki domowe sa owiele zdrowsze ;) Dzisiaj jestem na diecie, mniej juz o 10kg ale ciagle, do celu zostalo jakies 15kg bardzo duzo cwicze, zeby sobie raz na jakis czas podjesc cos pysznego np. muffinka domowego. Dziewczyny i chlopaki pomozcie jak to zwalczyc i nie obwiniajcie za swoje zle nawyki zywieniowe babcie? Czy one was zmuszaly do jedzenia?
    pozdrawiam cieplutko./Eve/

    OdpowiedzUsuń
  50. Sorrki, za brak polskich znakow. Mam zagraniczna klawiature i ich nie obsluguje! Sorrki. /Eve/

    OdpowiedzUsuń
  51. Istotnie na początku pomału spadają,ale ważne ,że ich ruszyło i to nie jest długi czas zażywania leków-dobrze się zapowiada i chudnięcie pójdzie lepiej-pozdrawiam:))Maria

    OdpowiedzUsuń
  52. /Eve/ - szalenie mi się podoba Twój post :) Nie obwiniam mojej babci, jest przecież taka kochana :D Jednak wiem, jak jadłam w dzieciństwie. U mamy nie przeszłoby kolejne ciastko po obiedzie, a babcia to jak babcia :) Muszę przyznać, że chociaż jako dziecko byłam przez pewien czas pulpetem(4-6kl podst) to już w gimnazjum i liceum zrzuciłam to, co niepotrzebne jedząc obiady u babci :) Po prostu bardzo dużo sie ruszałam, to chyba klucz do sukcesu :) Teraz znów zaczynam walkę z kg z 1 roku studiów :D A Tobie Eve gratuluję zrzucenia 10 kg :)

    OdpowiedzUsuń
  53. Od 2 tygodni staram sie powoli wdrazac w tryb odchudzania... nie jestem gruba, nie mam nadwagi jestem po prostu potwornie otyla i calkiem niedawno doroslam do tego by sobie samej wprost to powiedziec... uzywajac tego strasznego i obrzydliwego juz w brzmieniu slowa otylosc.
    Pracowalam na te 100kg z duzym hakiem praktycznie cale swoje zycie, zdarzaly mi sie momenty kiedy jakies tam kilogramy tracilam, kiedys nawet 10 w niecale 3 miesiace, ale generalnie pozniej nadrabialam wszystko w dwojnasob. Od razu szczerze mowie, ze nie oczekuje cudow przy mojej wadze chudniecie bedzie procesem kilkuletnim, zreszta nie marze o tym zeby byc szczupla bo to raczej nie mozliwe. W przyszlum roku koncze 30 lat i calkiem niedawno uswiadomilam sobie jak krotkie jest zycie, i ze nie chce umrzec albo stac sie kaleka w wieku 40 lat. To nie jest tak, ze jem tylko chipsy i hamburgery bo naprawde dobrze i roznorodnie gotuje i potrafie zdrowo gotowac ale czesto jem za duzo... cale zycie jadlam za duzo. Jedzenie jest glownym problemem odkad pamietam i chyba wypadaloby napisac calego osobnego bloga o jedzeniu, ktore jest wrogiem, przyjacielem, pocieszycielem, zyciowa tragedia i tysiacem innych problemow...
    Przepraszam za nieskladnosc i chaotycznosc wypowiedzi ale do twojego bloga i problemow z jedzeniem podchodze bardzo emocjonalnie bo jest to chyba moj najwiekszy zyciowy dramat.
    Nie mniej jednak wierze, ze mam w sobie sile zeby sprobowac schudnac i zmienic swoje zycie.

    OdpowiedzUsuń
  54. Świetny wpis i doskonała analiza! Złe nawyki żywieniowe przekazywane w rodzinach to tragedia i ciężko się z tego zaklętego kręgu wydostać. Mój sprawdzony sposób jest jeden - "przepraszam, ale jestem na ścisłej diecie, nie mogę". Jak dotychczas, działał nawet na babcinych obiadach :)

    OdpowiedzUsuń
  55. Od kilku lat pomagam ludziom zgubić zbędne kilogramy i słyszałem wiele. O genetycznych skłonnościach do tycia też. Tyle że nie ma to przełożenia w wynikach badań, nie ma genu odpowiedzialnego za tycie. Wszystkie te "skłonności" to wynik żywienia w rodzinnym domu, stylu, kaloryczności i ilości potraw serwowanych przez mamę, babcię w okresie dzieciństwa i dorastania. Genetyczna skłonność to tylko wymówka i wytłumaczenie niechęci i braku motywacji do zmiany przyzwyczajeń żywieniowych.

    OdpowiedzUsuń

Zastrzegamy sobie prawo do usuwania komentarzy obraźliwych i wulgarnych, zarówno w stosunku do autorów, jak i czytelników oraz innych komentujących. Blog nie jest miejscem wyładowywania swoich frustracji. Szanujmy się nawzajem!

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...